„Nie będzie to prelekcja o wspinaniu i ostrych górach” – zaraz na wstępie uspokoił nas dzisiejszy Gość w Książnicy Beskidzkiej w Bielsku-Białej, Wojciech Kapturkiewicz. Dalej dodał: „chcieliśmy spenetrować boki, czyli obszary, po których nikt nie chodzi”.
Dziewięciu uczestników ekspedycji udało się w mało poznany rejon północnej Hunzy w Karakorum, w Pakistanie. Byli to: Maciej Dachowski, Wojciech Dzik, Wojciech Kapturkiewicz, Marian Krakowski, Janusz Majer, Anita Parys, Jerzy Urbański, Katarzyna Karwecka-Wielicka i Krzysztof Wielicki (kierownik). Obsługę bazy stanowili: kucharz z pomocnikami. W lipcu 2012 roku poszli oni śladami holenderskiego małżeństwa Visserów, którzy w 1925 roku jako druga w historii wyprawa dotarła do lodowca Virjerab.
Będzie to więc opowieść o wyprawie – ekspedycji na lodowiec Virjerab Glacier. Szczegółowy opis tej wyprawy można znaleźć w „Taterniku” nr 2/2013 r. w artykule Janusza Majera pt. „Lodowiec Virjerab – prawie 90 lat po odkrywcach”.
Siedem dni trwał dojazd, a następnie przejście karawaną do celu, czyli do bazy. Może po kolei: z Islamabadu przejazd Karakorum Highway do Gilgitu, następnie do Karimabadu i dalej do Passu z przeprawą przez jezioro Atabad, i w końcu przejazd do Shimshal. Nie obyło się bez przygód i wymuszonych przerw, i nie było to całkiem proste. Dalej była już tylko wędrówka piesza, czyli połączona z trawersem innych lodowców karawana z Shimshal do bazy na lodowcu Virjerab Glacier. Trwała ona trzy dni. W tym trzecim dniu karawana przechodziła przez lodowiec Virjerab. Powrotna droga do Gilgit była ta sama.
Ciekawy komentarz do zdjęć z tej wyprawy, zaprezentowanych podczas tego listopadowego spotkania, pozwolił nam przeżyć chociaż maleńką cząstkę tego, co podczas wyprawy przeżyli i dokonali jej uczestnicy. A dokonali wiele, zarówno podczas dojścia do bazy, jak i podczas aktywnej penetracji rejonu lodowca Virjerab, i jego bocznych lodowców, gromadząc dobry materiał do dalszych opracowań. Ponadto cztery osoby spośród uczestników wyprawy zdobyły śnieżno lodowy szczyt o wysokości 5900 m n.p.m. nazywając go Khushrui Sar, co znaczy Piękny Szczyt. W tym miejscu Wojciech Kapturkiewicz wspomniał o wielkich zasługach Jerzego Wali i jego pomocnych mapach.
Wróćmy jednak do zaprezentowanych nam zdjęć. Zobaczyliśmy na nich przejazd do miejsca, do którego dało się dojechać, czyli do Shimshal. Zobaczyliśmy jezioro Atabad długie na 21 km, powstałe podczas obsunięcia się skał 4.01.2010 r. Były też zdjęcia z przejazdu przez górską rzekę, przez osuwiskową drogę, na którą strach było patrzeć, a którą „dało się jechać”. Były zdjęcia bazy i biwaków. Zobaczyliśmy też wioskę Shimshal ze szkołą i liczną gromadką dzieci oraz gościnny dom rodziny pomocnika kucharza wyprawy. Zachwyciły nas piękne zdjęcia wykonane w zielonych dolinach, pełnych cudownych kwiatów, jak też zdjęcia pobliskich gór, pięknie ośnieżonych sześciotysięczników. Gór w tym rejonie nie brakowało. Uczestnicy wyprawy też byli zaprezentowani w oryginalny sposób. Słowem, zdjęć było sporo, gdyż wyprawa trwała cały lipiec i trochę, a my nie zmrużyliśmy oka ani na chwilę.
Jednak największe wrażenie zrobił na nas – tak myślę – sam lodowiec Virjerab i jego niesamowity wygląd. O nim napisała Pani Visser w książce wydanej w 1926 roku, a którą po wyprawie udało się kupić Januszowi Majerowi w brytyjskim antykwariacie. Właśnie w tej książce Pani Visser napisała między innymi to, że lodowiec był pokryty brudnym, skalnym gruzem, i że w rzeczywistości w ogóle nie było widać lodu. Tak było kiedyś, dokładniej prawie 90 lat temu… Tymczasem na zdjęciach Wojciecha Kapturkiewicza zobaczyliśmy lodowiec w postaci, którą trudno tu prawidłowo opisać. Lodowiec był doskonale widoczny, czysty, pełen wystających ostro w górę lodów, nie taki, jak go opisano we wspomnianej książce. Raczej kojarzył się on z „lodowymi zębami smoka” i był – tak myślę – wyjątkowo trudny do przejścia. Wojciech Kapturkiewicz powiedział o tym lodowcu inaczej: „lód nie był przyjacielski do chodzenia, ale nie było to tak paskudne”. Hm? Nie bardzo w to uwierzyłam…
Na zakończenie dzisiejszego spotkania w ramach cyklu imprez „Wspaniały świat gór wysokich” przenieśliśmy się bliżej, czyli do sentymentalnej Szwajcarii. To, co zobaczyliśmy i usłyszeliśmy, to był taki mały, ale niezwykle „smaczny deser” do dzisiejszej prelekcji.
Mianowicie, trzech starszych panów, mających razem prawie 240 lat, spędziło ponad tydzień w górach, i to jakich górach! Eiger, Mönch i Jungfrau, a w oddali tj. 61,5 km przepiękna sylwetka góry Matterhorn… Cóż tu więcej napisać?
Wyjątkowe zdjęcia wyjątkowych gór, na wyjątkowym, bo najdłuższy w Europie lodowcu Aletsch (23,6 km), gdzie starsi panowie zaliczający się do grupy „80+” w pełnym rynsztunku alpinistycznym, z rakami na butach i z uśmiechem na twarzy idą żwawo (!) po lodowcu… Na tych zdjęciach widać było wyraźnie, że właśnie wtedy, naprawdę wtedy, ubyło im sporo lat! Nam dzisiaj z pewnością też!
Hej! Młodzi Przyjaciele, którzy przypadkiem czytacie opis tej prelekcji zorganizowanej przez Bielski Klub Alpinistyczny, Książnicę Beskidzką i Polskie Towarzystwo Tatrzańskie w Bielsku-Białej. Do Was kieruję te słowa: zadbajcie o to, albo inaczej, pokierujcie swoimi działaniami w życiu tak, aby mając „te lata” móc jeszcze „chcieć chcieć”, to znaczy chodzić i działać, tak jak oni… Jerzy Wala, Marian Bała, Wojciech Kapturkiewicz… i główny organizator spotkania: Jan Weigel… i wielu innych.
Trzeba było jednak chcieć dzisiaj znaleźć trochę czasu i chęci, aby przyjść do Książnicy, zobaczyć i posłuchać. Warto było! Niech żałują ci, których z błahego powodu dzisiaj tu nie było!
CS
.