W piątek 25 maja, grupą 40-to osobową, pod przewodnictwem Jana Nogasia, ruszamy o 22.00 autokarem w kierunku granicy z Ukrainą, na dwudniową wycieczkę w Bieszczady Wschodnie. Nad ranem, w Lesku, dołącza do nas przewodnik ze Zrzeszenia Przewodników w Sanoku, który od granicy ma dalej poprowadzić naszą grupę.
Na przejściu granicznym jedna z uczestniczek, już przy odprawie polskiej, orientuje się, że pomyliła paszporty i zabrała ze sobą paszport już nieważny. Jedyna możliwa decyzja: musi wysiąść, wspiera ją jej koleżanka i tak grupa zmniejsza się do 38 osób.
Odprawa na granicy trwa blisko 1,5 godz., po czym, po zaopatrzeniu się u tutejszego „cinkciarza” w odpowiednią ilość waluty ukraińskiej: hrywien (przelicznik: 100 UAH za 15 PLN – tak jakoś), w Bielsku nie do zdobycia, ruszamy dalej. Nasz przewodnik opowiada o mijanych miejscowościach, niestety większość z nas znużona długą podróżą śpi.
Około 7 rano dojeżdżamy w okolice Przełęczy Użowskiej, oddzielającej Bieszczady Zachodnie – „nasze”, od Bieszczad Wschodnich – „ukraińskich”. Szybkie śniadanie, przebranie butów, pozostawienie niepotrzebnego bagażu w autokarze i ruszamy już pieszo dalej.
Przed nami trasa około 9-godzinna. W planie mamy wejście na Starostynę (1229 m n.p.m.). Przewodnik uczula nas, że szlak jest praktycznie nieoznaczony i można się zgubić. Idziemy dość szybko. Całe szczęście, że przewodnik jest palaczem. Papieros dla niego to „dymek w płuca”, dla nas oznacza chwilę na złapanie oddechu. Początkowo trasa biegnie wzdłuż lasu, później wchodzimy w gęstwinę, klucząc, przedzierając się przez krzaki, powalone drzewa, idziemy w górę ścieżką, znaną chyba tylko przewodnikowi. Od czasu do czasu widać jakiś znak. Gdy nabraliśmy już wysokości, okazuje się, że trzeba schodzić ostro w dół, dość śliską ścieżką. Przytrzymując się gałęzi schodzimy „jak się da”, niektórzy upadają, zjeżdżają na swoich „siedziskach”. Najtrudniej jest tym ostatnim, bo ścieżka jest już rozjeżdżona butami. Ale opłaca się. Jeszcze chwilę i przed nami piękne, rozległe, kwieciste łąki. Pogoda piękna. Kilka minut odpoczynku i dalej, na grzbiet. Jeszcze trochę lasu i już roztaczają się piękne, ogromne połoniny. Ścieżka biegnie grzbietem, wchodzimy na Drohobycki Kamień (1186 m n.p.m.). Odpoczywamy i podziwiamy, podziwiamy… Przewodnik opisuje nam całą panoramę wokół, od Bieszczad po stronie polskiej: grupy Tarnicy, przez połoninę Caryńską, Wetlińską i dalej… Słyszymy pomruki krążącej gdzieś burzy. Ruszamy dalej, wchodzimy na Starostynę. Wokół przestrzeń, łąki, widoki, pustki. Na całej trasie nie spotykamy nikogo. Burza zbliża się coraz bliżej, gdy zaczyna padać, przewodnik decyduje, że schodzimy trochę wcześniej. Okazuje się, że burza tylko postraszyła. Schodzimy w dół do wsi Libuchora i tu pełne zaskoczenie. Jakby świat zatrzymał się w miejscu 40-50 lat wcześniej. Stare chałupy pokryte strzechą, liczne kolorowe cerkiewne kapliczki, całość pośród rozkwieconych, pachnących górzystych łąk, grających świerszczy, śpiewających ptaków. Robimy zdjęcia. Przez wieś ciągnie się 12-kilometrowa, dziurawa, ubita (jak klepisko) droga. Przy drodze widzimy pasące się świnie, bydło pojone w potoku, chodzące kury. Widzimy dzieci i starszych ludzi. Młodzi wyjeżdżają stąd do pracy do Polski, widać samochody z polską rejestracją, sprowadzane przez tutejszych. Starsza kobieta żali się, że w Polsce młodzi zarabiają tylko 500 dolarów. Poddajemy się leniwej atmosferze i czekamy na autokar siedząc na schodach przed tamtejszym sklepem. Jest fajnie. Piwo kosztuje tylko 2 zł. Libuchora ma dwie cerkwie, jedna znajduje się w dolnej części wsi, druga zaś w górnej. Powoli odjeżdżamy, tocząc się po dziurawej drodze, mieszkańcy machają nam rękami. Dla mieszkańców też jesteśmy chyba rzadko spotykaną atrakcją. Nocujemy w miasteczku Wołowiec.
W kolejnym dniu celem wędrówki jest Pikuj (1408 m n.p.m.), najwyższy szczyt Bieszczad. Przyjeżdżamy do wsi Latorka. W drodze przewodnik dzieli się dość szczegółową wiedzą o tutejszych górach. Straszy, że będzie odpytywał, co zapamiętaliśmy. Z daleka Pikuj wygląda imponująco, ma charakterystyczny kształt. I znów do góry. Słońce, gorąco, ale co to dla nas. Śmiejemy się, że w papierosach przewodnika muszą być dopalacze, bo po każdym papierosie, wydaje nam się, że idzie coraz szybciej. Po około 3 godzinach wspinaczki, w końcówce ostro pod górę, przedzierając się przez gąszcz jałowców, osiągamy szczyt. I tutaj pojawiają się ludzie z innych grup lub indywidualnie. Chyba dlatego, że to niedziela. Przez szczyt Pikuja do 1772 r. przebiegała granica między Koroną Królestwa Polskiego a Królestwem Węgier, natomiast przed II wojną światową była to południowa granica Rzeczypospolitej Polskiej.
Na szczycie stoi betonowy obelisk poświęcony Tomasowi Masarykowi, dwa krzyże: katolicki i prawosławny. Dość długo odpoczywamy, robimy zdjęcia. W oddali słychać burzę. Trzeba ruszać dalej. Nasza koleżanka zaaferowana robieniem zdjęć, ruszyła w drogę przeciwną, niż my. Niewiele brakowało i gdyby nie szybka reakcja przewodnika, zgubiła by się nam. I znów ogromnymi połoninami, grzbietem, wśród krzaków borowin podziwiając widoki, idziemy dalej w kierunku Ostrego Wierchu. Burza, a właściwie kilka burz jest coraz bliżej. Zaczyna kropić, każdy szybko ubiera coś przeciwdeszczowego i jak najszybciej w kierunku jakichś zarośli. Leje, grzmoci. Skuleni w zaroślach przeczekujemy. „Wali” blisko nas. Burza jak przyszła szybko, tak szybko odeszła. Schodzimy w dół, do wsi, gdzie czeka na nas autokar.
Znów dość długo dziurawą, gruntową drogą, musimy dojechać na asfaltową. Po drodze szybki posiłek w zajeździe. I do granicy. Zaraz przed nią każdy zaopatruje się w tutejszych sklepikach w specjały, najczęściej alkoholowe, oczywiście w dozwolonych ilościach. Godzinna odprawa graniczna i jesteśmy w Polsce. Żegnamy naszego zaprzyjaźnionego przewodnika z Leska i jedziemy dalej, w kierunku Bielska. Gdy jesteśmy już blisko celu, pan Jan – nasz „rdzenny” przewodnik, tak trochę „górnolotnie” stwierdza, że uczestnicy naszej wycieczki są prekursorami przyszłych wycieczek na wschód, poza granice Polski.
W Bielsku byliśmy w poniedziałek około 2.40 (w nocy).
Dziękujemy Ci Janku za kolejną świetną, pełną wrażeń wycieczkę.
A.
.