Korzystając z wcześniejszego zakończenia roku szkolnego w SP1 w Kozach dwóch członków naszego Oddziału: Janusz Pilszak (K/Kozy) z 13-letnim wnukiem Dominikiem (SP PTT „Groniczki” przy SP1 w Kozach) wybrali się na wędrówkę Małym Szlakiem Beskidzkim. Poniżej publikujemy relację z tego przejścia:
W niedzielę 3 czerwca przestało padać około godz. dziewiątej gdy przejeżdżaliśmy przez Maków Podhalański. Czterdzieści minut później Dagmara, mama Dominika zaparkowała samochód w Rabce Zaryte i niebieskim szlakiem zaczęliśmy podchodzić pod Luboń Wielki: Dagmara z Piotrem z lekkimi plecaczkami i ja z Dominikiem z plecakami pełnymi ciuchów i sprzętu biwakowego. Półtorej godziny później byliśmy już na szczycie. Zjedliśmy kanapki, z Piotrem wypiliśmy po piwie, zrobiliśmy wspólne pamiątkowe zdjęcie i odprowadziliśmy Dagmarę i Piotra do szlaku żółtego prowadzącego z powrotem do Rabki Zaryte przez znajdujący się na zboczu tej góry niezwykle urokliwy rezerwat przyrody nieożywionej. Tak rozpoczęła się nasza wędrówka Małym Szlakiem Beskidzkim z Lubonia Wielkiego do Straconki.
Na przełęcz Glisne schodziliśmy bardzo wolno ze względu na duże nachylenie stoku, który po porannych intensywnych opadach deszczu stał się dodatkowo bardzo śliski. Stąd przez Szczebel dotarliśmy do Mszany Dolnej a następnie do Kasinki Małej. Tu czekało na nas dwu kilometrowe podejście do znajdującej się na zboczu Lubogoszcza Bazy Szkolno-Wypoczynkowej (600 m n.p.m.). W tym miejscu postanowiliśmy spędzić noc. Pani Basia, kierownik Bazy, przyjęła nas bardzo serdecznie. Dostaliśmy wygodny pokój za 60 zł, a za kolejne 30 zł obiadokolację, składającą się z zupy pomidorowej (cała waza była dla nas) i drugiego dania – kotleta schabowego – co niezmiernie ucieszyło Dominika. Do tego dostaliśmy dwa dzbanki (1,5 l) kompotu! Po posiłku niemal natychmiast poszliśmy spać. W ten sposób dobiegł końca bardzo ciepły i parny, pierwszy dzień naszej wędrówki MSB, podczas którego przeszliśmy 15,7 km.
Poniedziałek rozpoczął się potężną burzą, która ucichła około godziny szóstej rano. Szybko spakowaliśmy plecaki i poszliśmy na śniadanie. W kuchni Bazy dostaliśmy dzbanek herbaty. Kanapki mieliśmy jeszcze z domu i należało je natychmiast zjeść, by się nie zepsuły. Poprosiłem też Szefową kuchni o kawę. Kiedy chcieliśmy za herbatę i kawę zapłacić usłyszeliśmy „na zdrowie”. Około ósmej wyszliśmy na szlak. Przez Lubogoszcz dotarliśmy do Kasinki Wielkiej. Tu Dominik zrobił niezbędne spożywcze zakupy. Następnie przez przełęcz Wielkie Drogi i Wierzbanowską Górę dotarliśmy na szczyt Lubomira. Był to kolejny bardzo ciepły i parny dzień. Zatem szczególnie długie podejście pod ten szczyt dało się nam mocno we znaki. Obok Obserwatorium Astronomicznego im. Tadeusza Banachiewicza urządziliśmy kilkunastominutowy biwak. Około szesnastej, po przejściu 23,3 km dotarliśmy do Schroniska Kudłacze, w którym dostaliśmy sześcioosobowy pokój na piętrze za 50 zł (gospodarze uwzględnili zniżki dla członków PTT). Prowadziły do niego nader karkołomne schody. Miał on tę zaletę, że spaliśmy w nim sami i tę wadę, że pomimo trzydziestu stopni na zewnątrz wieczorem działało w nim centralne ogrzewanie, którego w żaden sposób nie dało się wyłączyć. Prysznic mogliśmy wziąć dopiero o dziewiętnastej ze względu na brak ciepłej wody. Na kolację kupiliśmy żurek i naleśniki z serem (48 zł).
Kolejny ranek przywitał nas przepiękną, słoneczną pogodą. Na śniadanie zjedliśmy jajecznicę z kiełbasą. Wraz z herbatą i kawą kosztowała nas 29 zł. Ze Schroniska Kudłacze wyszliśmy o ósmej i przez Działek i Ukleję doszliśmy do Myślenic. Tu w Delikatesach zrobiliśmy niezbędne zakupy i ruszyliśmy na Plebańską Górę. Przy niemal trzystuletniej kapliczce poświęconej św. Mikołajowi (od 1945 r. również św. Hubertowi) zrobiliśmy półgodzinny postój. W tym miejscu w czasie ostatniej wojny spotykały się różne oddziały partyzanckie. Dzisiaj spotykają się tu także różne grupy. Jedna z nich pozostawiła w tym pięknym miejscu istny śmietnik. Na ogromnym metalowym grillu stało piętnaście pustych butelek po „żubrówce” i „wyborowej”, a obok dwa wielkie wory pełne puszek po piwie. Tu spotkaliśmy małżeństwo z Myślenic, które pomimo już podeszłego wieku (78 i 76 lat) trudniło się zarobkowo zbieraniem i sprzedażą grzybów. Miło było z nimi porozmawiać na tym pustkowiu. Sularzowa i Babica to kolejne szczyty w Beskidzie Makowskim, przez które przeszliśmy tego dnia. Po przejściu kolejnych kilku kilometrów (w sumie 27,8) mieliśmy już dosyć i zaczęliśmy się rozglądać za noclegiem. Nie była to łatwa sprawa ponieważ pierwsze, zaznaczone na mapie takie miejsce, znajdowało się dopiero w Zembrzycach (jakieś 16 km dalej). Kiedy mijaliśmy ostatni (z pięciu) domów w Przysiółku Końcówka, około dwa kilometry przed Palczą, przejeżdżał koło nas samochód osobowy. Zatrzymaliśmy go i zapytaliśmy kierowcę o możliwość noclegu w okolicy. Niestety, nie miał dla nas dobrych wiadomości, ale poradził nam byśmy zawrócili i zapytali w którymś z dopiero co mijanych domów. I tak też zrobiliśmy. Już w pierwszym, drzwi otworzyła nam ubrana w piękny ludowy strój pani Maria i bez zbędnych pytań przyjęła nas na nocleg. Jakby tego było mało, po zaprowadzeniu nas na poddasze (całe było do naszej dyspozycji: kuchnia, jadalnia, pokój dzienny, sypialnia i łazienka) poinformowała nas, że właśnie udaje się do kościoła. Po chwili zostaliśmy w całym domu sami. W dzisiejszym świecie – domów zamkniętych twierdz – ufność i gościnność pani Marii była tak niezwykła, że nas po prostu zamurowało. A to nie było jeszcze wszystko. Gdy po dwóch godzinach pani Maria wróciła z kościoła zeszliśmy na dół, by opłacić nasz pobyt u Niej. Za nocleg, kolację i śniadanie zapłaciliśmy zaledwie 60 zł.
W środę, po wspaniałym śniadaniu przygotowanym przez panią Marię, o siódmej z minutami, wyruszyliśmy na szlak. Pierwszy etap tego dnia obejmował przejście przez Palczę i Górę Chełm do Zembrzyc (ok. 14 km). Pogoda dopisywała więc posuwaliśmy się szybko do przodu. Przechodząc obok Ośrodka Wypoczynkowo Rekolekcyjnego Totus Tuus im. Kard. Karola Wojtyły znajdującego się na przedmieściach Zembrzyc spotkaliśmy dwie panie około czterdziestki, które zapytaliśmy o możliwość kupienia tu obiadu. Poradziły nam byśmy udali się do kuchni (one uczestniczyły w tym ośrodku w turnusie „odtruwania” organizmu przy pomocy kaszy jaglanej). Z kuchni skierowano nas do dyrektora ośrodka. Obiadu nie udało się nam kupić ale poczęstowano nas półmiskiem schabu ze śliwkami i wędlinami oraz pysznymi, świeżymi bułeczkami. Za darmo!!! W południe ruszyliśmy w dalsza drogę. Minęliśmy Zembrzyce, most na Skawie i przez Gałuszkową Górę, Żurawicę około szesnastej doszliśmy do Krzeszowa. Przed nami było jeszcze podejście południowym zboczem Leskowca do Schroniska na Groniu Jana Pawła II. Zajęło nam to dwie godziny. O osiemnastej, po przejściu 32 km dotarliśmy na miejsce. Dostaliśmy dziewięcioosobowy pokój za 55 zł. Na kolację zamówiliśmy sobie żurek z jajkiem i naleśniki z serem (48 zł). Około dwudziestej poszliśmy spać choć do zachodu słońca pozostała jeszcze godzina. Jutro czekał nas prawdziwy pieszy maraton.
Na śniadanie zamówiliśmy jajecznicę z kiełbasą (+herbata i kawa – 33 zł) i o ósmej byliśmy już na szczycie Leskowca. Przez Łamaną Skałę i Potrójną, w południe, dotarliśmy na przeł. Kocierską. Tu w Zajeździe zamówiliśmy sobie bogaty obiad za 110 zł. Następnie przez Wielką Cisową Grapę dotarliśmy na Górę Żar gdzie uzupełniliśmy napoje (18 zł za 4 butelki 0,33 l !!!) i pognaliśmy w dół do Żarnówki. Po przejściu zapory na rzece Sole zaczęło się niełatwe podejście pod Bujakowską Górę. O osiemnastej, dosłownie na dwie minuty, zatrzymaliśmy się w schronisku na Hrobaczej Łące, by następnie przez przełęcz „u Panienki” i Gaiki, o dwudziestej dwadzieścia siedem po pokonaniu tego dnia 44,1 km, dotrzeć do Straconki.
W ten oto sposób po przejściu 142,9 km w ciągu pięciu dni przeszliśmy Mały Szlak Beskidzki.
Janusz Pilszak
.