Ostatni weekend wakacji to wyjazd bielskiego oddziału PTT na Małą Fatrę. Naszym celem był Velky Rozsutec.
Cały tydzień przed wyjazdem pogoda nie rozpieszczała warunkami sprzyjającymi do uprawiania turystyki górskiej. W górach każda pogoda ma swój urok, więc nie bacząc na niepewne warunki, równo o godzinie szóstej siedzieliśmy już w autokarze na dworcu PKS.
Naszym przewodnikiem był Łukasz Kudelski. Po sprawdzeniu obecności ruszyliśmy w stronę granicy. Szybki telefon Łukasza i po drodze, jeszcze w Bielsku zabraliśmy kolegę, który zaspał. Ostatni uczestnik wyprawy dołączył w Węgierskiej Górce. Wtedy już spokojnie zmierzaliśmy w stronę Glinki, gdzie przekroczyliśmy granicę.
Droga mijała bardzo szybko. Dwie godzinki z lekkim hakiem i zameldowaliśmy się na miejscu.
Hotel „Diery” to początek naszej trasy. Po opuszczeniu autokaru przewodnik dał nam 15 minut na przygotowanie się do wyprawy (posiłek, kawa).
Zrobiliśmy wspólną fotkę, omówiliśmy też wstępny plan dnia, a był on zacny. Plan nie zakładał zdobycia Małego Rozsutca, ale gdy pojawiła się taka możliwość, grzechem byłoby tam nie wejść. Mając go jak na dłoni, czułem, że dopiszemy go do zaliczonych tego dnia szczytów.
Fotki zrobione, pojedzone, można ruszać. Przewodnik wyznacza osobę zamykającą grupę i ruszamy. Bujna roślinność, wąski i głęboki wąwóz skalny pokonujemy po podestach i drabinkach. Nie sprawiają one zbyt wielu kłopotów, ale zmienia się to od rozwidlenia szlaków Podziar (730 m n.p.m.).
Konsekwentnie, nadal niebieskim szlakiem, wkraczamy w Horne Diery. Tu już mamy się no co wspinać. Coraz dłuższe drabinki, łańcuchy, liny. Bez tych usprawnień trudno byłoby pokonać ten piękny, skalny wąwóz. Z racji tego, że każdy idzie swoim tempem, Łukasz zarządza krótki postój Pod Tesnou Rizńou (960 m n.p.m). Czekamy na zamykającego grupę, chwila na nawodnienie, zjedzenie i ruszamy dalej.
Meldujemy przewodnikowi, że ruszamy do przodu i czekamy na Sedlo Medzirozsutce (1200 m n.p.m) na resztę grupy. Myślimy, że będzie więcej czasu, zanim wszyscy dotrą. Z siodełka jak na dłoni Maly Rozsutec na lewo i Wielka na prawo. Dociera wkrótce reszta, a Łukasz zarządza 40-minutową przerwę, po czym oznajmia, że jeśli ktoś ma ochotę, to zaprasza na mały spacerek.
17 minut później osiem osób z naszej grupy stało już na szczycie Małego Rozsutca (1343 m n.p.m.). Widok mega!!! Fotka z banerem i ruszamy w dół niepozornym, lecz z dość dużą ekspozycją zejściem. Wychodziło się zdecydowanie lepiej. Z góry było widać, że najlepsze dopiero przed nami.
Parę osób nie czujących się na siłach by zdobyć Wielkiego Rozsutca, według zaleceń przewodnika miało zamiar przetrawersować szczyt niebieskim szlakiem i poczekać na nas na przełęczy Medziholie (1185 m n.p.m).
My „przepinamy się” na czerwony szlak i zaczynamy wspinaczkę na niewątpliwie najbardziej charakterystyczny szczyt w tzw. krywańskiej części Małej Fatry. Podejście na początku prowadzi leśną ścieżką, później kosówką, po wejściu w którą robimy coraz częstsze postoje, aby nacieszyć oczy coraz to ładniejszymi widokami. Ostatni odcinek na szczyt pokonujemy wspinając się, wspomagając się łańcuchami i stajemy na wierzchołku Wielkiego Rozsutca (1609 m n.p.m.). Na szczycie spędzamy sporo czasu delektując się cudownymi górskimi krajobrazami. Dookoła, aż po horyzont same góry!!! Na szczycie robimy pamiątkowe zdjęcie.
Dla mnie to wyjątkowa wyprawa, ponieważ na szczycie zostałem oficjalnie i serdecznie przyjęty do bielskiego oddziału PTT oraz otrzymałem legitymację członkowską.
Decyzja zapadła, czas schodzić. Ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Medziholie. Zejście nie jest zbyt komfortowe, lecz dość szybkie. Kilka łańcuchów zdecydowanie może się przydać, gdy jest mokro i ślisko. Cała grupa rozciąga się dość mocno, więc czekamy na pozostałych na Medziholie (1185 m n.p.m.). Dołączają do nas osoby, które trawersowały szczyt niebieskim szlakiem. Siedzimy i napawamy się widokiem.
Czas mamy niezły, więc zapada decyzja, że dłuższą przerwę zrobimy w kolibie tuż przed parkingiem, gdzie będzie można uzupełnić płyny i pokosztować kuchni naszych południowych sąsiadów. Gasimy pragnienie kofolą lub piwem i zmierzamy do Stefanowej (635 m n.p.m.), gdzie już czeka autokar.
Tuż przed 17 wyruszamy w drogę powrotną do Bielska. Na miejscu byliśmy zgodnie z planem około godziny 19. Endomondo wskazało dystans 16 kilometrów i łączny czas około 8 godzin. To był bardzo udany trip. Dziękuję.
Łukasz Kołek
.