Kolejny wrześniowy weekend za nami i kolejny wyjazd z Bielskim Oddziałem PTT. W dzień załamania pogody z ciepłych słonecznych dni tygodnia na zimną i deszczową szarzyznę, my pełni nadziei wybraliśmy się w Dolinę Pięciu Stawów Spiskich do Chaty Teryego w słowackich Tatrach Wysokich. Z Bielska – Białej wyjechał pełen autobus optymistycznych turystów. O naszym pozytywnym nastawieniu świadczył fakt, iż gdzieniegdzie słychać było nieśmiało proponowane plany przejścia Czerwonej Ławki. Jak to mówią – nadzieja umiera ostatnia.
Po ponad 3 godzinach dojechaliśmy do Starego Smokowca. Na miejscu zdecydowaliśmy się podjechać kolejką terenową na Hrebenok, żeby kupić trochę czasu i nie odbierać sobie szansy przejścia Czerwonej Ławki, choć kilka osób wybrało szlak pieszy. Po dojściu do dolnej stacji kolejki deszcz rozpadał się na dobre. Z Hrebenoka za naszym przewodnikiem Łukaszem wybraliśmy przejście krętym i bardziej atrakcyjnym szlakiem zielonym, wzdłuż rzeki podziwiając wodospady Zimnej Wody. Doszliśmy do jednego z najstarszych schronisk tatrzańskich – Rainerowej Chaty. Ten niewielki, kamienny budynek został usytuowany na Polanie Staroleśniej gdzie łączą się dwie doliny Staroleśna i Dolina Małej Zimnej Wody. Kawałek dalej przekroczyliśmy rzekę i konsekwentnie zdobywaliśmy wysokość szerokim kamiennym traktem. Cały czas szliśmy w chmurze, która raczyła nas ciągłym opadem i zakrywała przed naszymi oczami otaczające nas szczyty. Połączone szlaki zielony i czerwony doprowadziły nas do położonego na grzbiecie w środku lasu, kolejnego schroniska – chaty Zamkowskiego.
Pomimo deszczu drugie śniadanie zjedliśmy na polu przy stolikach będących pod ścianą budynku. Po uzupełnieniu kalorii i krótkim odpoczynku, dalej w ciągłym deszczu przyszło nam maszerować dalej… Nie mamy ostatnio szczęścia do pogody. Idąc cały czas wzdłuż Potoku Małej Zimnej Wody weszliśmy w piętro kosodrzewiny, gdzie poza deszczem zaczęło jeszcze wiać. Był to czas na złożenie przydatnego ekwipunku,jakim w górach jest… parasol.
Weszliśmy w majestatyczną dolinę U-kształtną. Z chmur nad naszymi głowami drapieżnie zaczęły wyłaniać się ostre i postrzępione szczyty. Zdawało się, że mroczne granie po obu stronach przechylają się niebezpiecznie w naszą stronę, jakby chciały zamknąć nas we wnętrzu doliny… Im wyżej tym chmura stawała się rzadsza, w końcu przestało padać, a my coraz wyraźniej widzieliśmy to, co przed nami i nad nami. Doszliśmy do końca doliny, gdzie pod pionową, przeoraną grubymi, polodowcowymi bruzdami ścianą przeszliśmy na drugą stronę górskiego potoku. Widok w dolinę był niesamowity… szeroka przestrzeń między wysokimi, ostrymi szczytami Tatr, w którą wciska się kłąb biało-szarej chmury. A nad naszymi głowami ukazały się przyprószone białym nalotem tatrzańskie wierzchołki. Uciekliśmy przed deszczem, ale pojawił się silny, zimny wiatr, który usilnie próbował pościągać z nas peleryny przeciwdeszczowe. Ten sam wiatr nie pozwalał wedrzeć się chmurze deszczowej wyżej w dolinę. Gdy tylko ustawał na chwilę, białe kłęby zajmowały teren goniąc nas uparcie, żeby za chwilę znów się wycofać pod naporem podmuchów. Smagani porywistym wiatrem, najpierw zmoczeni, potem przewiani dotarliśmy do Chaty Teryego na wysokości 2015 m n.p.m.. Miło było usiąść w tłocznym i cieplutkim pomieszczeniu schroniskowej stołówki. Nasza liczna grupa wprowadziła nieco ożywienia, zrobiło się gwarno i szybko sala wypełniła się polską mową i śmiechem. Rozsiedliśmy się, zamówiliśmy coś ciepłego, powyciągaliśmy termosy i maszkiety i przy tak suto zastawionym stole przesiedzieliśmy dłuższy czas. Mowy nie było, żeby ktoś nas namówił na spacer jeszcze kawałek dalej w stronę stawów. Z Czerwoną Ławką, Małym Lodowym i Lodowym Szczytem zrobiliśmy sobie jedynie grupowe zdjęcie z banerem na skałach przy Chacie Teryego. Potem poubierani po uszy szybko uciekaliśmy w zamgloną dolinę przed przenikliwym wiatrem. Jedynie na chwilę na szlaku zatrzymała nas, nie jedyna na tej wycieczce, ruda kita praktycznie oswojonego lisa, który przechadzał się kamiennym szlakiem nieopodal swojego legowiska. W drodze powrotnej już nie padało. Niebieskie niebo nieśmiało pokazywało się w prześwitach chmur. Mając w zanadrzu trochę czasu jeszcze raz zatrzymaliśmy się w chacie Zamkowskiego, a potem tym razem za znakami czerwonymi, szerokim traktem omijającym schronisko Rainera na powrót znaleźliśmy się przy figurze niedźwiedzia na Hrebenoku, przy górnej stacji kolejki. Nasza kameralna grupka ostatnia dotarła do autokaru, ale co chciałabym podkreślić, przed umówionym czasem.
Podczas długiego powrotu do Bielska był czas na drzemkę regeneracyjną, dyskusje i na pozjadanie reszty maszkietów z plecaków. Wyjechaliśmy ze Starego Smokowca o godz. 18:00, ale podróż powrotna zajęła nam nieco ponad 2,5 godziny. Pomimo, iż musieliśmy odłożyć przejście Czerwonej Ławki na inny termin, pomimo deszczowej pogody i przenikliwego wiatru wycieczkę można jak najbardziej zaliczyć do udanych. Poznaliśmy inne oblicze gór, ich majestatyczną srogość, ale też i piękno ukryte za zasłoną chmur.
Dziękuję wszystkim za wspaniałą wycieczkę. Cieszę się, że po raz kolejny mogłam spędzić weekend nie tylko w górach, ale w górach z rewelacyjną ekipą. Dzięki za wspólnie spędzony czas i czas dla siebie. Do zobaczenia znów! Czyżby za tydzień?
Martyna Ptaszek
.