Kolejny weekend i kolejny spontaniczny wypad w góry kameralnej, 5-osobowej grupy członków PTT. Tym razem na wędrówkę wybraliśmy mniej popularne szlaki okolic Zawoi Czatoży. Początkowo poruszalśmy się w granicach Babiogórskiego Parku Narodowego kierując się żółtym szlakiem w stronę schroniska na Markowych Szczawinach. Zyskaliśmy prawie 20 min na podejściu, więc nie liczyliśmy sobie czasu na miłym postoju. Potem, w towarzystwie większej ilości turystów na ścieżce i w wyśmienitych humorach, szlakiem czerwonym wydrapaliśmy się na przeł. Brona. Niebo niebieskie ponad nami, morze chmur pod nami… Takie niezwykłe widoki czekały na nas, gdy tylko wyszliśmy ponad granicę drzew. Większość turystów z przełęczy udała się w prawilnym kierunku na Babią Górę. My mieliśmy jednak inne plany. Skierowaliśmy się w stronę Małej Babiej, i dalej grzbietem granicznym w dół, w głęboką przełęcz Jałowiecką skąpaną we śnie pod pierzyną z chmur. Schodząc traciliśmy kontakt wzrokowy ze słońcem, aż w końcu weszliśmy w ciężką od wilgoci mgłę. Wychodząc stromym podejściem na Mędralową mieliśmy nadzieję ponownie zobaczyć błękitne niebo. Niestety zabrakło trochę wysokości. W gęstej mgle, trochę na czuja znaleźliśmy stara chatę pasterską. Była otwarta, w środku było czysto…. tylko te śmieci na polanie… Za chatą zrobiło się mini wysypisko częściowo już zajęte przez naturę. Na plastikach, puszkach i rozbitych butelkach zaczęły rosną już polne trawska i krzaczory… Raczej smutny widok. Zjedliśmy szybko. Słońce zbliżało się ku zachodowi i zrobiło się już dość rześko, zwłaszcza w tej mgle. Już bez zbędnego zatrzymywania się kontynuowaliśmy zejście najpierw szlakiem żółtym, potem czarnym do Zawoi Czatoży. Zmrok nas dopadł w połowie drogi. Widoczność dodatkowo utrudniała mgła, gęstniejąca wraz z utratą wysokości. Czołówki w takich warunkach oświetlały nam jedynie najbliższy fragment kamienistej ścieżki pod nogami. Udało się. Weszliśmy na twardą, ubita leśną drogę. Już niedaleko. Zatrzymaliśmy się, żeby zrobić fotę w tych mocno niesprzyjających warunkach. I zrobiliśmy ją nieco dalej, bo coś postraszyło nas tłucząc się, szeleszcząc i łamiąc gałęzie, gdzieś w gęstwinie nad nami. Momentalnie wszystkie źródła światła, z całą swą fabryczną mocą, skierowały się w stronę gąszczu skąd docierały niepokojące dźwięki. Nie dostrzegliśmy nic, a trzaski ucichły. Schodząc w skupieniu kamienistą drogą z głębokimi koleinami zachowywaliśmy duże skupienie i ciszę (wyjątkowo!), więc mogliśmy nie zostać odnotowani przez okoliczną zwierzynę. W końcu lasy czatożańskie to ten fragment najlepiej zachowanej puszczy… Ruszyliśmy szybkim krokiem dalej drogą, rozmawiając głośno i śmiejąc się w niebogłosy (tak na wszelki wypadek). Zgodnie stwierdziliśmy, że to na pewno był dzik, bo niedźwiedź może jednak niekoniecznie… bardziej dla własnego komfortu niż dlatego, że jakoś szczególnie nam na tym zależało. Szliśmy nie widząc dalej niż ze 2 metry przed siebie, uparcie rozglądając się za każdym kolejnym znakiem czarnego szlaku na drzewach. Warunki były trudne. Szczególnie dziwne uczucie niepokoju dopadało nas, gdy nagle teren zaczynał być szerszy niż droga, którą szliśmy (i której krawędzie widzieliśmy)… niechybnie skrzyżowanie. Nie niepokojeni już więcej przez mieszkańców czatożańskich lasów i w zasadzie bez problemów z wyborem ścieżki dotarliśmy w końcu do samochodu. Ciężko było nawet zauważyć światła z domostw w tej mgle…
Niezły kawał trasy, spore wysokości, spektakularna inwersja, słońce i mgła, że siekierę by zawiesił oraz zmierzch i buszująca zwierzyna. Wszystko to podczas jednego wyjazdu! Wszystko to we wspaniałym towarzystwie! Dziękuję wszystkim za dobre humory, nieustający śmiech i niekończące się maszkiety. Ten wyjazd był też wielkim come back naszej Gwiazdy po dłuższej nieobecności. Mamy nadzieję na wspólne wyjazdy nieco częściej!
Martyna Ptaszek
.