W ostatnią niedzielę marca, w weekend zmiany czasu, gdzie „kradziono” nam godzinę spania, przyszło nam stawić się o 5:45 na dolnej płycie PKSu w Bielsku-Białej. Celem kolejnego już wypadu z PTT był nieco odległy Beskid Wyspowy. Tego dnia mieliśmy do zdobycia trzy wierzchołki Królewską Górę, Luboń Wielki i Szczebel. Wędrując po beskidzkich wyspach trzykrotnie tego dnia pokonaliśmy ostre podejścia i strome zejścia, wszystko w słonecznych i błotnistych okolicznościach przyrody.
Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do Rabki-Zdrój, skąd o godz. 8:15 ruszyliśmy na szlak. Naszym przewodnikiem był Wojtek Biłko, który prowadził naszą 50 osobową grupę przez pola i łąki Królewskiej Góry (588 m n.p.m.) niezbyt dobrze oznakowanym szlakiem. Po drodze skorzystaliśmy z okazji wyjścia na wieżę widokową zlokalizowaną nieco poniżej szczytu, żeby podziwiać przepiękne panoramy. Na zachodzie był widoczny charakterystyczny kształt Babiej Góry, na południu długi grzbiet Gorców, a gdzieś między nimi majaczyły ostre kształty białych szczytów tatrzańskich. Na wschodzie zaglądały na nas inne samotne wyspy Beskidu Wyspowego na czele z Mogielicą. Powróciwszy na niebieski szlak zeszliśmy do Rabki Zaryte mijając drewniano-murowany kościół Matki Boskiej Częstochowskiej.
Przed wyruszeniem na szlak podzieliliśmy się na dwie grupy. Liczniejsza, prowadzona przez Wojtka ruszyła na szczyt Lubonia Wielkiego (1022 m n.p.m.) szlakiem żółtym tzw. Percią Borkowskiego prowadzącym przez duże gołoborze objęte ochroną rezerwatową. Druga grupa wybrała natomiast opcję łatwiejszą, choć wcale nie mniej stromą, kontynuując przejście szlakiem niebieskim.
Po ponad dwóch godzinach nieustannego podejścia dotarliśmy do jednego z najpiękniejszych schronisk w Beskidach im. Stanisława Dunin-Borkowskiego. Obiekt jest niewielki, ale słoneczna pogoda zachęcała do pozostania na dworze. Miło było odpocząć w ciepłych promieniach słońca z rozległym widokiem na wschód. Tuż przed naszymi oczami znajdowała się zalesiona wyspa góry Szczebel. Nie wszyscy jednak czuli się na siłach dokonać kolejnego stromego podejścia, więc znów podzieliliśmy się na nierówne grupy.
Wraz z dwunastoma śmiałkami po tradycyjnym, grupowym zdjęciu z banerem na szczycie Lubonia Wielkiego, ruszyliśmy nie tracąc czasu stromo w dół czerwonym szlakiem w kierunku przełęczy Glisne. Spodziewaliśmy się szybkiego zejścia. Było naprawdę bardzo stromo, a wiatrołommy i mocno oblodzona ścieżka dodatkowo nas spowolniła. Trzeba było zachować dużą ostrożność na zabłoconym lodzie. Typowo wiosenny szlak. Już błoto, a ciągle miejscami sporo oblodzeni.
Z przełęczy Glisne zielonym szlakiem ruszyliśmy stromo pod górę po chwili odpoczynku. Szlak wiódł szeroką leśną drogą, na której minęły nas dwa terenowe samochody. Turystów motoryzacyjnych spotkaliśmy na szczycie. Niestety zaparkowali auto tuż przy samej tabliczce z oznaczeniem wierzchołka… W mniejszej grupie tempo mieliśmy szybkie. Nasz najmłodszy uczestnik dzielnie maszerował w mocnej ekipie zadziwiając dorosłych! Jednak nie ma się co dziwić. W końcu ten zaprawiony górski turysta nie jechał z nami pierwszy raz.
Oczywiście nie mogło zabraknąć pamiątkowego zdjęcia z banerem na szczycie Szczebla (977 m n.p.m.). Potem czekało nas już tylko mordercze zejście czarnym szlakiem. Początkowo było całkiem przyjemnie. Sucha ścieżka wiodła grzbietem pośród bukowego lasu, przez który dostawało się w głąb sporo słonecznego światła. Mijaliśmy sporo odsłoniętych piaskowcowych skał, przedzieraliśmy się przez wiatrołomy przechodząc raz nad raz pod, a nawet między powalonymi drzewami. Ścieżka była coraz bardziej stroma, ale na szczęście schodziła południowym grzbietem, więc nie było nawet błota. Gdy zrobiło się stoku już ekstremalnie stromo z ciekawością wyjęliśmy kompas, żeby sprawdzić nachylenie stoku. Trudno określić dokładność pomiaru dokonanego pierwszy raz, ale wydawał się bardzo prawdopodobny. Najlepszym komentarzem okazały się jednak słowa Celinki, jednej z naszych długoletnich członkiń: „Wiesz, że jeszcze tu nie byłam? Ale więcej tu nie przyjdę. Zaznaczę sobie wykrzyknikami na mapie oba te szlaki, którymi szliśmy”. Przejście faktycznie było wymagające pod względem wytrzymałościowym (zwłaszcza, że za sobą mieliśmy już dwa wejścia i zejścia) i choć podzielam zacytowana opinię, to muszę przyznać, że uwieczniony na zdjęciach widok wart był tego trudu.
Autobus czekał na stacji tuż u wylotu czarnego szlaku na główną drogę. Oszczędziło nam to spaceru do Mszany Dolnej, gdzie czekała druga grupa. Liczniejsza ekipa wraz z Wojtkiem ruszyli ze schroniska nieco później tak jak my czerwonym szlakiem do przełęczy Glisne, a potem kontynuując drogę za znakami tego koloru dotarli do „wylotówki” z Mszany ok. 30 min zanim udało nam się zebrać i wyjechać. Obie trasy to ok. 16 km, ale idąc przez Szczebel potrzebowaliśmy ok 1 godz. więcej czasu.
Po perypetiach z zebraniem grupy ruszyliśmy ok godz. 16:30 w drogę powrotną, aby o 18:30 pożegnać się przy dworcu PKS w Bielsku-Białej. Jak zwykle w autobusie głośno było od śmiechów i rozmów, ale dla zmęczonych trasą i pierwszym słońcem nawet to nie stanowiło przeszkody, aby uciąć sobie drzemke regeneracyjną.
Dziękuję kierowcy za wyrozumiałość. Mam nadzieję, że pomimo błotnistych szlaków nie było po nas wiele sprzątania. Dziękuję wszystkim, z którymi miałam okazję wędrować, a szczególnie ekipie, która podjęła wyzwanie wyjścia na Szczebel (i zejścia! które okazało się bardziej wymagające).
Lisie! Dziękuję, że podążasz tymi samymi ścieżkami!
Pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku!
Martyna Ptaszek
.