„Ścieżką nad Reglami idę po raz pierwszy…”;
„Nigdy nie byłem na Sarniej Skale…”;
„Nie pamiętam, abym kiedyś była w Dolinie Białego, bo dzisiaj zobaczyłam ją po raz pierwszy, to piękna dolina…”;
„Wreszcie po wielu, wielu latach odwiedziłam w Tatrach „moją ulicę”, której nazwa brzmi tak prawdziwie tatrzańsko – Dolinę Miętusią…”.
Tak mówili uczestnicy wycieczki, którą zorganizował Oddział Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Bielsku-Białej. Tę majową wycieczkę „Ścieżką nad Reglami” w Tatrzańskim Parku Narodowym prowadził przewodnik Jan Nogaś.
Wyjazd w Tatry był o godzinie 6:00, a w Kirach byliśmy już o godzinie 8:15. Od samego rana było ciepło, parno i coś jakby przed zmianą… wszak dzisiaj zawitał pierwszy z „ogrodników” – Pankracy.
„(…) Najbardziej stałą rzeczą w górach jest zmienność pogody” – uspakajał nas Janek jeszcze podczas jazdy do Kir.
Przebieg zaplanowanej na 6 godzin i zrealizowanej z nawiązką trasy był następujący: Kiry – Dolina Kościeliska – Dolina Miętusia – Przysłop Miętusi – Dolina Małej Łąki – Przełęcz w Grzybowcu – Dolina Strążyska – Wodospad Siklawica – Czerwona Przełęcz – Sarnia Skała (1377 m n.p.m.) – Dolina Białego – Pod Skocznią. Kto chciał, mógł sobie wydłużyć Ścieżkę i dojść do Kalatówek, a później do mety Pod Skocznią.
A co z pogodą? Prognozy bowiem straszyły nas już od kilku dni! Pogoda była dobra, łaskawa, darowana i nad podziw akurat taka, jaka nam, turystom górskim, pasowała. Niech żałują ci, których wystraszyły te prognozy i na wycieczkę nie pojechali!
O godzinie 12:05 podczas podchodzenia na Czerwoną Przełęcz usłyszeliśmy pierwszy grzmot, a później słabszy drugi i na szczęście ostatni tego dnia. Dopiero o godz. 14:40 ubieraliśmy peleryny i rozkładali parasolki, a było to u wylotu Doliny Białego. Wtedy zaczął deszcz padać już tak na poważnie i to nawet obficie. Dzięki taaakiej, a nie innej pogodzie mogliśmy przeżyć ładną wycieczkę wychodząc dwa razy na wysokość ponad 1300 m n.p.m, mogliśmy podejść tak blisko do Wodospadu Siklawicy, pełnej bielutkiej, spienionej wody, mogliśmy spojrzeć z tak bliska na Giewont i Krzyż na Giewoncie, wreszcie mogliśmy zachwycić się wiosną ukwieconą kwiatami, nawet tymi, które w naszych stronach już dawno przekwitły. Śniegu na trasie już nie było, za to było lepkie i śliskie błoto, którym oblepione były śliskie kamienie. Trzeba było bardzo uważać, zwłaszcza podczas ostrego zejścia z Przełęczy w Grzybowcu i z Czerwonej Przełęczy spod Sarniej Skały. Na szczytach Tatr, o tej porze roku, były jeszcze wielkie, bielutkie śniegi, a my mogliśmy je widzieć z różnych miejsc naszej trasy. Śniegi były na Kominiarskim Wierchu, na Giewoncie, na Czerwonych Wierchach, na Kasprowym i dalej, dalej też.
Czy wróciliśmy zadowoleni z tej majowej wycieczki? Oczywiście, że tak! Wśród uczestników byli młodzi i starsi turyści, a nawet jeszcze starsi… Wśród nich był Andrzej G. To on nigdy dotąd (a ma 82 wiosny!) nie był jeszcze na Sarniej Skale. Dzisiaj, chociaż szło mu się już nie tak łatwo, zwłaszcza pod górę, to jednak przeszedł całą zaplanowaną trasę. A szczyt Sarniej Skały przyciągnął go dlatego – jak sam powiedział – bo do niego było już tylko 10 minut… i tego trudu nie żałował! Nic, tylko Mu pogratulować zapału i tego, co zawiera się w słowach: chcieć to móc!
Dziękujemy organizatorom wycieczki i przewodnikowi Jankowi Nogasiowi za to, że dzięki tej wycieczce mogliśmy spełnić swoje małe i wielkie marzenia, jak choćby te, które napisałam na początku relacji. Dziękujemy panu Arkowi z Biura Podróży Beskid-Tour za sprawną i bezpieczną jazdę tam, czyli z Bielska-Białej do Kir i z powrotem, w niełatwych, bo deszczowych warunkach.
CS
.