„Janku, zrobię jeszcze jeden opis wycieczki do kroniki PTT i potem będzie dłuższa przerwa w pisaniu”. To moje słowa. Zaraz, zaraz, opis której wycieczki, czy tej na Polski Grzebień, czy w Gorgany Wschodnie, a może lepiej jeszcze innej, takiej szczególnej i wyjątkowej? Nawet do głowy mi podczas tej porannej rozmowy nie przyszło, że tą „wyjątkową” wycieczką będzie akurat ta dzisiejsza, w środku lata 2019 roku. Dlaczego? Czytajcie cierpliwie dalej!
Wyjazd na Słowację w Tatry Wysokie, który zorganizował Oddział PTT w Bielsku-Białej rozpoczął się punktualnie o godzinie 4:30. Do Bielska-Białej powróciliśmy około godziny 22:00 z ogromnym bagażem przeżyć. Coś za coś – prosi się tu dopisać. Wróciliśmy z gór wszyscy, w komplecie, a to są bardzo ważne słowa mojego „jubileuszowego” opisu.
Trasa zaplanowana na dzisiaj była następująca: Parking Tatrzańska Polanka (1005 m n.p.m.) – Wielicki Most – Wielicki Staw – Hotel górski „Śląski Dom” – Batyżowiecki Staw – Przełęcz pod Osterwą (1966 m n.p.m.) – Popradzki Staw – Symboliczny Cmentarz Ofiar Gór pod Osterwą – parking Popradzkie Pleso.
Przewodnik Jan Nogaś przygotował nas teoretycznie do trasy, którym szlakiem pójdziemy, gdzie, dokąd, jakie ważniejsze górskie szczyty zobaczymy itd. Delikatnie, a więc ostrożnie, przedstawił nam sytuację pogodową, bo z nią w górach, zwłaszcza dzisiaj, mogło być różnie. Może być burza, bo tak zapowiadają różne stacje pogodowe – ale nie musi, może padać – ale nie musi. Wędrówka trasą jakby nad reglami, pozwalała patrzeć nieustannie na łańcuch szczytów Tatr Wysokich z Gerlachem na czele i przeglądać się po drodze w trzech zielonych stawach, by na ten ostatni z nich spojrzeć z góry 500 metrów w dół aż do lustra wody. Stawy: Wielicki, Batyżowiecki oraz Popradzki i ich otoczenie górskie to prawdziwa uczta dla nas, ludzi gór, nawet dzisiaj!
Podczas wycieczki przeżyliśmy trzy burze, z tym że ta ostatnia, która dopadła większość z nas od Przełęczy pod Osterwą do Popradzkiego Plesa była najsilniejsza, najgroźniejsza, najbliższa, i jeszcze inne takie naj, naj, naj z ulewą trwającą zdawałoby się wieki …
Liczna grupa turystów (również z dzielnymi dziećmi) podzieliła się na części, bo jak to jest na każdej wycieczce, jedni chcą szybko zasuwać do przodu, by potem stać, czasem marznąć w oczekiwaniu na pozostałych, inni zajęci pasją fotografowania widzą i czują całkiem inaczej górski świat, a jeszcze inni idąc wolniej z zachwytem spoglądali na wszystkie otaczające cuda tatrzańskiej przyrody. Wszyscy jednak dzisiaj uważnie i z niepokojem obserwowali niebo i te niesamowicie groźne chmury …
Czytajcie cierpliwie dalej!
Naszą wycieczkę rozpoczętą o godz. 8:30 można by podzielić na dwie nierówne części, jakże różniące się od siebie. Pierwsza część trwająca mniej więcej do godziny 11:30, to przejście zielonym szlakiem w niesamowitym skwarze i duchocie od parkingu Tatrzańska Polanka do Wielickiego Stawu i Hotelu górskiego „Śląski Dom”. Było spokojnie, słonecznie, gorąco i wściekle parno. Przy hotelu odpoczęliśmy przed dalszą trasą. Niektórzy w ramach tego wypoczynku obeszli naokoło Wielicki Staw zatopiony po uszy jeszcze w słońcu, w kwiatach i kosówce.
Druga część rozpoczęła się po godz. 11:30. Pierwszy niewinny pomruk burzy dał się słyszeć gdzieś daleko zza szczytów Tatr zaraz na początku wędrówki czerwonym szlakiem po Magistrali Tatrzańskiej. Ech, niemożliwe, grzmi?! Nie za wcześnie? – pomyślałam może jeszcze zbyt naiwnie. No cóż, skoro rozpoczęliśmy dalszą wędrówkę i byliśmy już wysoko, to trzeba było iść dalej, do przodu. Słowo „iść” należy zastąpić tu słowem „uciekać”. Tak będzie lepiej. Burza przemieszczała się jakby w swoją stronę i na razie lekko nas „oszczędzała”. Deszcz też oczywiście nas dopadł i peleryny trzeba było ekspresowo ubierać. Jednak grzmoty niestety przybliżały się do idących w niepewności turystów tą Magistralą. Nie było wiadomo, czy wracać, czy też uciekać, czyli może iść dalej? Ciemne i ciężkie chmurska szybko zaczęły gromadzić się nad naszymi głowami. Co będzie dalej …? Strach ogarnął mnie i pewnie wielu z nas wtedy, gdy jeden z piorunów uderzył gdzieś w pobliżu … Zrobiło się gorąco!
Czytajcie cierpliwie dalej!
Próbowałam przeczekać burzę pod kamieniem i kosówką, ale poderwał mnie z tego miejsca przewodnik. „Idźmy dalej, uciekajmy, inni też idą, może burzę zostawimy w tyle za plecami”. Dobrze, że Janek zachęcił mnie do tej ucieczki, bo przecież nie wiedzieliśmy, co nas jeszcze czeka. Szliśmy więc dalej nawet nie przypuszczając, że dopadnie nas za niedługo druga burza, a potem ta trzecia – najgorsza. Na naszych oczach ekspresowo tworzyły się burzowe chmury i burze powstawały w tempie szybszym niż to nasze wędrowanie.
Cztery osoby z wycieczki zablokowała pierwsza burza jeszcze w „Domu Śląskim” nad Wielickim Stawem. Pierwszy deszcz przeżyły więc pod dachem, podczas gdy reszta uczestników wycieczki wędrowała już w deszczu. Ale później też nie było i dla nich litości, gdyż dopadły nas wszystkich jeszcze dwie następujące po sobie w niedługim czasie burze. Ta ostatnia przyczyniła się do tego, że nasze dzielne turystki skorzystały z awaryjnego zejścia żółtym szlakiem do drogi, z której mogliśmy ich zabrać jadąc już w kierunku domu.
Nikt nie przypuszczał, że na różnych odcinkach przyjdzie nam „walczyć” z ulewami, gradem, nagłym ochłodzeniem, strachem i innymi myślami kotłującymi się w głowie na widok błyskawic i wybitnie czarnych burzowych chmur. A wszystko to razem tworzyło jedną wielogodzinną burzę trwającą około 4,5 godziny! Ta trzecia burza „waliła” nam prosto w twarz, prosto na nas, a rozpętała się wtedy, gdy byliśmy już na Przełęczy pod Osterwą na dużej wysokości, choć niektórzy byli jeszcze w okolicach najwyższego punktu na dzisiejszej trasie tj. około 2028 m n.p.m. Burzy towarzyszyła ogromna, nieustająca ulewa przeplatana gradem. Chwilami była podwójna, niczym głośne stereo. Jeszcze teraz pisząc tę relację słyszę ogłuszające grzmoty, widzę ogień błyskawic to z lewej, to z prawej strony zakosów, którymi w strugach brązowej wody przyszło nam w miarę szybko, ale ostrożnie (!) schodzić. Zejście z przełęczy do Popradzkiego Plesa to około 500 metrów różnicy poziomów, nie było więc lekko tym, którym dokuczają kolana. Szliśmy w skupieniu myśląc, a może też modląc się, żeby wreszcie to wszystko się skończyło! Ale gdzież tam! Burza i potworna ulewa doprowadziły nas z hukiem do samego schroniska przy Popradzkim Stawie, i … trwały jeszcze do czasu, aż wszyscy nasi zeszli z góry. To zejście i tę burzę z pewnością zapamiętamy na długo, długo, może nawet do końca życia! Dzisiejsza trasa liczyła 26 km. Nie chce się wierzyć, że aż tyle i to w wyjątkowo trudnych warunkach!
Po deszczu i burzy, gdy tylko poprawiło się jako tako, a było to około godz. 17:00, kilka niezmordowanych osób poszło w kierunku słynnego Cmentarza Ofiar Gór pod Osterwą. To wyjątkowe miejsce jest również ważne dla nas, Polaków. Trzeba go było koniecznie odwiedzić.
Dokładnie pięć lat temu 20 lipca 2014 roku byliśmy na wycieczce zorganizowanej przez nasz Oddział PTT „Osterwa (Tatry Wysokie, Słowacja)”. Trasa wycieczki była prawie ta sama, tylko pogoda lepsza, bo inna.
„W porę trzeba reagować na zmiany pogody – szybka decyzja o odwrocie już niejednemu uratowała życie” napisano w przewodniku pt. „Tatry Słowackie”. Czy mogło nas to dzisiaj dotyczyć? – nie wiem, ale wiem, że na pewno było groźnie!
CS
.