Odpowiadając ostatnio na komentarz do zdjęcia z wyjazdu do Szwajcarii, napisałem, że w szaleństwie nadzieja. A dzisiejsza wyprawa była nieco szalona, inna niż dotychczasowe. Notabene miało mnie tam nie być, lecz skoro zadzwonił sam Szymon, nie wypadało odmówić. I mimo pierwszej zmiany w sobotę oraz w niedzielę spotkaliśmy wszyscy na dworcu w sobotni wieczór.
Na miejsce, do Zwardonia, dotarliśmy pociągiem około dwudziestej drugiej i po krótkich przygotowaniach ruszyliśmy na szlak, na Wielką Raczę. Wędrówka nocą pośród zalanych czernią drzew i niewyraźnie zarysowanych konturów wzgórz różni się znacznie od dziennego marszu. Trudniej z pewnością utrzymać się na szlaku. Doświadczyliśmy tych trudności na własnej skórze, kiedy w okolicach Beskidu Granicznego, miast w prawo, skręciliśmy w lewo, tracąc tym samym około godziny marszu.
Przemierzając szlak za dnia, każdy na swój sposób zachwyca się przyrodą, panoramą, krajobrazem. Dzisiaj obiektami zachwytu musiało się stać coś innego. I kandydatów nie brakowało. Oddalone od siedlisk ludzkich zbocza pasma Wielkiej Raczy zalane były ciemnościami, przez mogliśmy podziwiać wyjątkowo gwieździste niebo, naznaczone smugą Drogi Mlecznej. Minąwszy Kikulę, na której zrobiliśmy sobie grupowe zdjęcie, zbliżaliśmy się powoli do celu wędrówki. Wtedy właśnie na horyzoncie, w towarzystwie czerwonawej łuny, pojawił się Księżyc. Wychynął zza gór i niczym tygrysi pazur, wyraźnie odznaczał się na tle gwiazd.
Do celu cała nasza szóstka dotarła około wpół do czwartej, pozostało więc czekać na drugą ekipę z zaprzyjaźnionego KTW. Mnie nie dane było dotrwać do chwili spotkania. Musiałem wracać, znów czerwonym szlakiem, w dół do Zwardonia, aby zdążyć na pociąg do Bielska, i potem do pracy. Pozostała na górze czwórka cieszyła się dalej widokami i ciepłymi promieniami słońca.
Ostatecznie obie grupy spotkały się w schronisku i po wspólnym posiłku przyszedł czas na powrót, a później zapewne i czas na sen 🙂
I mnie czas już pójść spać … gościłem Orfeusza dobre czterdzieści godzin temu 🙂
Grzegorz G.
.