Minął kolejny, udany dzień spędzony w Tatrzańskim Narodowym Parku. Wyruszyliśmy wczesnym rankiem, a naszym celem były dzisiaj Czerwone Wierchy, malownicze i urokliwe o tej porze roku. Po dotarciu do Kirów – małej wioski położonej u podnóża Tatr Zachodnich – obraliśmy kurs czerwonym szlakiem na pierwszy ze szczytów, położony na wysokości 2096 m n.p.m., Ciemniak. Podejście nie należało z pewnością do najłatwiejszych, przypominało trzygodzinne wchodzenie po schodach, nierównych, często obsypanych żwirem. Zmierzając z mozołem ku górze przystawaliśmy kilkakrotnie, aby odetchnąć. Pogoda sprzyjała, a słońce zarumieniło niejednego piechura. Ostatecznie, po około trzech godzinach marszu, dotarliśmy do celu. Z Ciemniaka rozpościerał się piękny widok. Z jednej strony panorama Tatr, z drugiej zaś położone u podnóża gór wioski.
Ruszyliśmy dalej, ku Krzesanicy (2122 m.n.p.m.), najwyższemu spośród Czerwonych Wierchów. Następnie, idąc dalej czerwonym szlakiem, zdobyliśmy Małołączniak (2096 m.n.p.m.) i dotarliśmy w końcu do Kopy Kondrackiej (2004 m.n.p.m.). Tu zatrzymaliśmy się na dłużej, aby zregenerować siły. Zrobiło się wietrznie i trzeba było ubrać cieplejsze bluzy.
Część ekipy zdecydowała się jeszcze pójść na Giewont, pozostali natomiast zaczęli schodzić w kierunku Przełęcz pod Kopą, a potem do schroniska na Hali Kondratowej, gdzie można było zjeść coś ciepłego i napić się gorącej kawy. Schronisko było swoistym punktem zbornym, do którego dotarliśmy prawie wszyscy około godziny 16:30. Stamtąd, już zwartą grupą, rozpoczęliśmy ostatni etap wędrówki – zejście do Kuźnic, skąd busami przejechaliśmy pod zakopiańską skocznię, gdzie czekały nasze autokary.
Czerwone Wierchy stanowią z pewnością niesamowitą atrakcję widokową, a szlak poprowadzony wzdłuż grani sprzyja podziwianiu panoramy Tatr. Przez większą część wędrówki towarzyszył nam Śpiący Rycerz, Giewont, widoczny bardzo dobrze ze szlaku. Kto wie czy już wkrótce nie powrócimy tu znowu, a potem jeszcze raz… bo nie sposób tu nie wracać.
Grzegorz G.
.