Co roku przychodzi taki dzień, gdy trzeba zerwać ostatnią kartkę kalendarza i znaleźć czas na chwilę refleksji nad tym co minęło. A w PTT działo się… oj, działo! Można śmiało rzec, że działo się aż tyle, że wielu z nas na czele z prezesem Szymonem Baronem niejednokrotnie bardzo żałowało, że nie zawsze i nie wszędzie można być. Mnóstwo wspólnych wycieczek w „dobrym Towarzystwie” zaprocentowało tym, że ciągle nam mało i mało wspólnych wyjść i spotkań. Wystarczy jedna propozycja rzucona w eter, a po niej kilka wiadomości lub telefonów i już jesteśmy razem na górskim szlaku.
Tym też sposobem spontanicznie postanowiliśmy pożegnać odchodzący 2019 rok właśnie w górach. Pomysłodawcą miejsca został Tadziu Budny, więc nikogo nie zdziwiło, że spotkamy się i złożymy sobie życzenia właśnie na Klimczoku, w miejscu gdzie jeszcze przed rokiem stała słynna „Chatka u Tadka”. Ruszyliśmy z różnych miejsc i o różnych porach, ale większość z nas spotkała się około godz. 10:30 w schronisku na Szyndzielni. Kto dotarł pod schronisko przed 10:30, ten miał szansę na słoneczną pogodę i podziwianie nieczęstego w tym miejscu widoku: Babia Góra jak na wyciągnięcie dłoni, a w oddali dobrze widoczny zarys szczytów Tatr. Ten spektakl trwał niestety krótko, gęste chmury zakryły wszystko i odebrały nam nadzieję na podobne widoki ze szczytu Klimczoka. Na pocieszenie w schronisku spotkaliśmy kilku starych dobrych znajomych. Nie wszyscy co prawda wybierali się z nami dalej, ale przynajmniej mieliśmy okazję do wymiany kilku ciepłych słów i życzeń.
Na Klimczok ruszyliśmy już w lekkiej mżawce, a im bliżej szczytu tym robiło się bardziej wietrznie i mgliście. W każdym razie kiedy dotarliśmy na szczyt, to Siodło pod Klimczokiem i schronisko było jeszcze widać. Na miejscu, gdzie nie tak dawno można było liczyć na schronienie się w chatce, czekało na nas gołe niebo i mokre od deszczu ławki. Nikt jednak nie myślał o siedzeniu, bo trzeba było się ruszać żeby nie marznąć, wystarczy że odłożone plecaki i pudełka z jedzeniem szybko zaczęły się pokrywać skorupką zamarzających kropli. Tadziu zaczął z wprawą godną harcerza rozpalać ognisko, a Ci którzy nie lubią stać bezczynnie zaczęli kolejno machać łopatą, żeby odśnieżyć co nieco dojście w las na wypadek zaistniałej „potrzeby”. Na stole pojawiły się wiktuały iście z Ukrainy, w obieg poszła świeżo upieczona drożdżówka z jagodami zbieranymi latem pod Klimczokiem. Dużą radość sprawił nam swoją obecnością Wojtek – nasz „zamkowy” z ukraińskich trekkingów – prosimy Wojtku częściej o takie niespodzianki, przy okazji udało nam się poznać żonę Wojtka i przetestować jej zdolności kulinarne – pyszne ciasto cytrynowe. W tzw. międzyczasie dopiekały się na ruszcie nasze kiełbaski, które w tych okolicznościach i pogodzie smakowały wyśmienicie. Cierpliwie czekaliśmy na Martynkę i Grzesia, którzy zmierzali do nas już w zupełnej mgle. Dzięki Lesiowi okazało się, że mamy nawet szampana, żeby wznieść toast za pomyślność i wiele wspólnie przedeptanych kilometrów w Nowym 2020 Roku. Myślami byliśmy również z tymi, którym praca lub inne ważne okoliczności nie pozwoliły do nas dołączyć. Pozostaje mi tylko życzyć wszystkim tradycyjnie
Szczęśliwego Nowego Roku!
GŻ
.