W planach były Tatry, ale prognozy nie napawały nas optymizmem. Zmieniliśmy plany i wybór padł na Pieniny. Minimum na ten dzień to wyjść na Trzy Korony, a jak się pogoda poprawi, to i Sokolicę odwiedzimy.
Wyjechaliśmy w czwórkę nad ranem ze Skoczowa w stronę Bielska. Następnie skierowaliśmy się na Korbielów i przez dawne przejście graniczne wjechaliśmy na Słowację. To trasa, którą często jeździmy w Tatry. Tradycyjnie zrobiliśmy sobie postój na stacji benzynowej w Jabłonce.
Zapowiadało się, delikatnie mówiąc, nieciekawie… Na zmianę to padał deszcz,to mżawka. Niebo było całkowicie zachmurzone. Decyzja zapadła: Jedziemy do Krościenka nad Dunajcem.
Na miejscu byliśmy o świcie. Pogoda poprawiła się minimalnie. Padało z przerwami. Ruszyliśmy na Trzy Korony. Na pierwszym podejściu musieliśmy założyć raczki. Śniegu było niewiele, za to lodu, po którym spływała woda sporo. Istne górskie lodowisko… Kiedy myśleliśmy, że już po deszczu i chowaliśmy peleryny do plecaków zaczynało padać. I tak w kółko.
Cel minimum zrealizowany. Zdobyliśmy Trzy Korony. Trafiliśmy dosłownie na ostatnie minuty „jako takiej” widoczności. Zrobiliśmy kilka fotek i w dół.
W Budce przy wejściu na punkt widokowy narada. Co robimy?
Wypiliśmy herbatkę i inny soczek. Patrzymy na niebo i coś się ewidentnie dzieje. Chmury przechodzą i pojawiają się pasemka błękitu. To oznaczało jedno – nie wracamy do auta, idziemy na Sokolicę.
Z minuty na minutę pogoda coraz bardziej się poprawiała. Wyszło Słońce. Nastroje były coraz lepsze. Gdy podchodziliśmy pod Sokolicę była piękna pogoda. Zrobiliśmy kilka zdjęć i powolutku zeszliśmy do Krościenka. Na dole zrobiliśmy sobie mały odpoczynek nad brzegiem Dunajca. To kolejne urokliwe miejsce.
Aby było jeszcze ciekawiej odwiedziliśmy schronisko PTTK Orlica w Szczawnicy. Zjedliśmy dobry obiad, a na deser kawę z ciastkiem czekoladowym.
Pożegnaliśmy Pieniny i bardzo zadowoleni wyjechaliśmy do Skoczowa.
Łukasz Lasicz
.