W dniach 18-22 sierpnia przeżywaliśmy naszą ukraińską przygodę w bardzo malowniczym paśmie Karpat – huculskiej Czarnohorze.
W środę wieczorem wyjechaliśmy z Bielska-Białej. Spędziliśmy w autokarze troszkę więcej czasu, niż początkowo założono, nie wpłynęło to jednak negatywnie na nastrój naszej roześmianej ekipy.
W czwartek, jak już dotarliśmy na miejsce, ruszyliśmy ochoczo na szlak. Ze względu na opóźnienie w podróży zmieniliśmy plany i ruszyliśmy w kierunku szczytu o nazwie Globus, skąd rozpościerał się widok m.in. na Połoninę Kostrzycy (którą według pierwotnego planu mieliśmy wędrować). Zachwycaliśmy się soczystą zielenią roślinności i pięknem huculskich koni pasących się swobodnie przy szlaku. Trasa wyniosła ok. 11 km. Następnie udaliśmy się do miejscowości Werchowyna, gdzie nocowaliśmy i stołowaliśmy się podczas całego pobytu. W tym miejscu, które jest bądź co bądź miejscowością turystyczną, stolicą Huculszczyzny, można odnieść wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu kilkadziesiąt lat temu… Taka „podróż w czasie” sprawiła, że zwolniliśmy tempo naszego życia na te kilka dni i mogliśmy poobserwować i poczuć inne tempo życia, mam wrażenie, że zdecydowanie spokojniejsze i bliższe naszej naturze.
Piątek rozpoczął się zaskakującym dla niektórych śniadaniem – makaronem ze skwarkami… Śniadanie konkretne i pożywne – by z zapasem energii ruszyć na szlak. Tak więc zrobiliśmy. Dotarliśmy busikiem do Dżembronii, skąd wędrowaliśmy na szczyt Pop Iwan, przechodząc po drodze przez bardzo urokliwy Uchaty Kamień (1864 m). Pop Iwan (2028 m) to niezwykły szczyt Czarnohory, ponieważ mieści się na nim dawne polskie obserwatorium astronomiczno-meteorologiczne, potocznie zwane Białym Słoniem (zostało ono wzniesione w 1938 r., kiedy ziemie te były częścią Polski i zniszczone podczas II Wojny Światowej; obecnie jest ono w odbudowie – prace te wspierane są również przez nas, m.in. Uniwersytet Warszawski i Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego). Widok ze szczytu jest oszałamiający – z każdej strony góry i góry i góry… ukraińskie i rumuńskie (znaleźliśmy się bowiem zupełnie niedaleko granicy ukraińsko-rumuńskiej). Przez Smotrec (1898 m) zeszliśmy do Dżembronii, gdzie zrobiliśmy sobie postój i relaksowaliśmy się jednocześnie się integrując. Gdy nasz pojazd w postaci samochodu ciężarowego o wielkich kołach i ławeczkach „na pace” (czyli naszych miejscach siedzących), zwany „wantażiwką” zjawił się po nas – zapakowaliśmy się do niego i ruszyliśmy w drogę powrotną wyśpiewując na całe gardło wszystkie znane nam przyśpiewki, co wprawiło nas w jeszcze lepszy nastrój. Po kolacji udaliśmy się na zasłużony po ponad dwudziestokilometrowym marszu odpoczynek nocny.
Sobota przywitała nas równie pożywnym śniadaniem – kotlecikiem, po zjedzeniu którego wskoczyliśmy w buty trekkingowe. Tego dnia podzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwsza z nich udała się autokarem w kierunku szlaku na najwyższy szczyt Czarnohory – Howerlę (gdzie przez cały 2021 rok odbywają się pielgrzymki obywateli Ukrainy, świętujących 30-lecie uzyskania niepodległości przez ich kraj). Druga grupa, ponownie korzystając z obfitującego we wrażenia przejazdu wantażiwką, udała się w trasę nazwaną „najpiękniejsze miejsca Czarnohory”. Podziwialiśmy po drodze pasące się na bardzo stromych zboczach krowy, które tutaj są wolne od łańcuchów i zagród – pasą się tam, dokąd dojdą i wracają same do domu… Tego dnia trasa prowadziła z miejscowości Bystrec przez Kocioł Gadżyny na Szpyci (1863 m). Szpyci to bardzo charakterystyczny szczyt, którego zbocze usiane jest niemalże równoległymi w stosunku do siebie pionowymi, wysokimi i wąskimi elementami skalnymi. Miejsce to jest niezwykle urokliwe. Chwilę zajęło nam podziwianie widoków, po czym ruszyliśmy dalej. Wdrapaliśmy się na 1910 m (Pod Rebrą), zdobywając najwyższy punkt naszej trasy tego dnia. Zeszliśmy do Jeziorka Niesamowitego, gdzie pożegnaliśmy się z ciszą i spokojem na szlaku, miejsce to jest bowiem bardzo znaną i lubianą atrakcją turystyczną. Był tam spory tłum ludzi, nie brakowało również biwakowiczów. Ukraińcy, jak się okazało, zdecydowanie potrafią się bawić z klasą, o czym świadczy szampan pity z prawdziwych, szklanych kieliszków na biwaku pod namiotem w głębi huculskich gór i pagórków. Zbiegliśmy do Doliny Prutu i udaliśmy się do autokaru, gdzie dołączyła do nas grupa wracająca z Howerli. Wróciliśmy do Werchowyny. Nie udaliśmy się jednak na nocny odpoczynek, ponieważ tego wieczoru czekała na nas niespodzianka w postaci „wieczorku integracyjnego”. Jako, że już częściowo byliśmy zintegrowani, zaczęło się bardzo wesoło. Stół został zastawiony pysznościami w postaci lokalnych przekąsek (przepysznych – trzeba przyznać). Pojawił się również zespół muzyczny, który nas uraczył regionalną, huculską muzyką. Ruslana, przepiękna wokalistka zespołu, przeprowadziła przyspieszony kurs ich tradycyjnego tańca, co zachęciło nas do dalszych hulanek. Pojawił się również odważny Śmiałek, który z pasją odśpiewał przed całą grupą acapella „Czerwony pas” – utwór zwany pieśnią górali (Brawo! Nadal jesteśmy pod wrażeniem!). Bawiliśmy się szampańsko i wyśmienicie i gdyby nie świadomość, że następnego dnia znów ruszamy na szlak – biesiadowaliśmy do białego rana.
Niedziela przywitała nas pierzynką z mgły… Szczyty były przykryte, schowane przed nami. Po pożywnym śniadaniu – mięsko, a jakże inaczej (ale przy każdym śniadanku pojawiała się alternatywa – np. racuszki dla osób, które nie miały ochoty na uczestniczenie w ukraińskich zwyczajach kulinarnych), spakowaliśmy nasze plecaki, wskoczyliśmy w buty trekkingowe i ruszyliśmy spod naszej gospody. Przeszliśmy przed drewniany most przewieszony nad rzeką Czarny Czeremosz i między domami i gospodarstwami szliśmy podziwiając efekty huculskiego zamiłowania do zdobienia wszystkich przedmiotów, którymi lokalni ludzie się otaczają – domy wyłożone „srebrem” wytłaczanym we wzory i zawijasy, stroje kolorowe… Szliśmy przez Płaj w stronę Kryntnej (1358 m). Oddychaliśmy klimatem tego miejsca. Weszliśmy do cudnego lasu i podziwialiśmy, jak promienie słońca i podnosząca się mgła tworzą świetlny spektakl. Wyszliśmy z lasu z widokiem wprost na odsłonięte szczyty… mgła gdzieniegdzie jeszcze przykrywała fragmenty krajobrazu, co dodawało widokowi uroku. Po chwili odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę i dotarliśmy do Staji na Kryntnej. Jest to najbardziej ekologiczne gospodarstwo, jakie można sobie wyobrazić… Nie dociera tam żadna droga (poza szlakiem), nie ma sąsiedztwa, zwierzęta pasą się na trawce daleko od zanieczyszczeń, hałasów, ludzi… można tam spróbować pysznego sera, miodu… Sporo z nas miało taką refleksję, że nasze życie pędzi, że biegniemy nie wiadomo dokąd i za czym… że można żyć w takim właśnie miejscu – bez telewizji, bez presji czasowej, bez cywilizacji, zegarka i samochodu, zgodnie z Matką Naturą… Po chwili zadumy i chłonięcia magii tego miejsca ruszyliśmy do Krasnyka, gdzie czekał na nas autokar. Pojechaliśmy na obiad i wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu…
Czas pobytu na Ukrainie dobiegł końca, ale zostały nam piękne wspomnienia tego czasu, który okraszony wymarzoną pogodą był przeżywaniem wspólnego wędrowania, zawierania nowych znajomości, przyglądania się miejscowym ludziom i ich zwyczajom i nade wszystko chłonięciem Gór i przyrody… Jesteśmy za to wdzięczni z całego serca…
Do zobaczenia Ukraino…
Zuzanna Palmirska