3 października odbyła się wycieczka górska na Babią Górę. Mimo wczesnej pory, wszyscy z uśmiechami na twarzy stawiliśmy się na zbiórce przed budynkiem V LO (oczywiście nie obyło się bez lekkich spóźnień, ale ten fakt pomińmy). Wyruszyliśmy autokarem i już około godziny 9 zameldowaliśmy się na Przełęczy Krowiarki w Babiogórskim Parku Narodowym. Wycieczce przewodniczył niezastąpiony przewodnik p. Szymon Baron, nie omieszkam wspomnieć również o wspaniałych opiekunach p. Kasi oraz naszym historyku p. Sebastianie Kulińskim.
Jak to zawsze bywa w weekendy w drodze na szczyt mijaliśmy tłumy turystów. Naszym pierwszym przystankiem była licząca 1367 m n.p.m. Sokolica. Zatrzymaliśmy się by złapać oddech, uzupełnić płyny i „cyknąć” pamiątkowe zdjęcie. Marsz upływał w przyjemnej atmosferze. Mimo zmęczenia słychać było żarliwe dyskusje i śmiech konwersującej młodzieży. O dziwo, nie przypominam sobie, by chociaż raz padło pytanie: „Daleko jeszcze?”. Na 1521 metrze minęliśmy punkt widokowy Kępa. Była to nasza pierwsza dłuższa przerwa i okazja by coś wrzucić na ząb. Na tym dystansie dało się już odczuć zmienność pogody – mimo słońca musieliśmy ubrać kurtki chroniące przed wiatrem.
Minęliśmy jeszcze tylko Wołowe Skały, zwane potocznie Gówniakiem i już byliśmy u szczytu Babiej Góry. Ostatnie podejście to była walka z szalejącym wiatrem. Momentami baliśmy się o swoje życie… Schroniliśmy się między skałami, by pożywić się i odetchnąć przed decydującym starciem: MY vs WIETRZNY DIABLAK. Bez ciepłej kurtki i czapki chyba nie radziłabym się wybierać na Babią. Na szczycie nie spędziliśmy wiele czasu. Była krótka chwila dla fotoreporterów i trzeba było się ewakuować, a raczej uciekać przed szalejącym wiatrem.
Zejście to była już tylko formalność. W Lipnicy Wielkiej czekał na nas autokar do Bielska-Białej. Powrót był planowany na godzinę 16, a my już o 14 byliśmy na dole. Cóż, tak to jest, jak masz wokół siebie cudownych towarzyszy – czas leci szybciej.
Bardzo dziękujemy przewodnikowi oraz opiekunom za możliwość uczestnictwa w tym wyjeździe. Mamy nadzieję, że to nie ostatnia nasza wspólna wyprawa. Zdjęcia mówią chyba same za siebie o tym, jak wspaniale było (ukłon w stronę koleżki Tomka – dzięki za tę fotorelację).
Następnego dnia, oczywiście, nasze mięśnie pamiętały o wysiłku dnia poprzedniego, ale mimo wszystko uśmiech do dziś maluje się na twarzy na samo wspomnienie o tej wyprawie!
Do następnego!
Zuzanna Samojedny