Dwoje członków naszego Oddziału postanowiło skorzystać z długiego, listopadowego weekendu i wybrać się na Dolny Śląsk. Poniżej relacja z ich wycieczki w Góry Sowie:
Organizując wyjazd na długi listopadowy weekend, wybraliśmy jedno z piękniejszych i tajemniczych miejsc w Polsce. Wybraliśmy je zainteresowani zapoznaniem choć trochę z ludzkimi tragediami, rozpaczą, bólem, które w tym miejscu się wydarzyły dawno temu. Region ten znajduje się południowo-zachodniej Polsce, w Sudetach Środkowych, w Górach Sowich.
Na miejsce przybyliśmy późno wieczorem w środę. Byliśmy ostatnimi gośćmi, którzy mieli przyjechać. Miejscowość, do której dotarliśmy nazywa się Rzeczka, a jest to mała wieś położona w urokliwym miejscu, gdzie panuje cisza i spokój. O zasięg telefonów komórkowych jest tu trochę ciężko, a miejsce wygląda na wyludnione.
Drugiego dnia pobytu zrezygnowaliśmy z pójścia w góry, bo pogoda nie zachęcała. Było zimno i pochmurnie. Podjęliśmy zatem decyzję, aby pojechać i zwiedzić sztolnie we Włodarzu oraz Podziemne Miasto Osówka. Czekając aż zbierze się grupa zwiedzających i przywita nas przewodnik, dowiedzieliśmy się, że spod Sztolni Walimskich „Riese” ma wyruszyć biało-czerwony marsz, zakończony mszą i wspólnym ogniskiem we Włodarzu. O godzinie jedenastej weszliśmy do sztolni, gdzie ukazały nam się początki powstawania tego tajemniczego kompleksu podziemi. Wyobraźnia zaczęła pracować, jak ludzie ciężko pracowali w tym miejscu i jak ktoś mógłby przeżyć w tych warunkach. Mały odcinek trasy przepłynęliśmy łódką, podziwiając zalane korytarze i oglądając nacieki ma skałach. Gdy przewodnik zabrał nas w głąb sztolni, pomału ukazywał się schemat jak były drążone ,,sztolniowe hale”, które skrywają swoją tajemnice.
Po opuszczeniu sztolni w Włodarzu udaliśmy się do Podziemnego Miasta w Osówce. Pogoda coraz bardziej zniechęcała do zwiedzania. Gdy weszliśmy do podziemi Osówki, ukazało nam się miejsce, w którym widać było, jaki duży ogrom pracy został tu wykonany. Ile istnień ludzkich, potu, krwi i cierpienia pochłonęło to miejsce? Część korytarzy wyglądała tak, jakby za dwa tygodnie miały powstać szalunki do ukończenia surowych korytarzy. Chodząc i zwiedzając to miejsce, człowiek zapada w zadumę, szukając w sobie wyjaśnienia, po co takie przedsięwzięcie, komu było ono potrzebne? Choć zwiedzanie trwało ponad godzinę, nie dało się odczuć tego, że aż tyle czasu spędziliśmy w tym tragicznym miejscu.
W trzecim dniu postanowiliśmy pójść w góry i zwiedzić ostatnią sztolnię w Walimiu – Kompleks „Riese” Rzeczka. Z samego rana pogoda znowu nas nie rozpieszczała, a po spakowaniu plecaków i ubraniu się ciepło udaliśmy się na szlak prowadzący na Wielką Sowę. Po przejściu około 3 km po asfalcie, z gór zaczęła „schodzić” mgła i prawie nic nie było widać. Po dojściu do schroniska „Orzeł” chcieliśmy wejść i się trochę ogrzać, lecz schronisko było, niestety, zamknięte. Postanowiliśmy pójść dalej. Im bardziej nabieraliśmy wysokości, pogoda coraz bardziej się poprawiała i słoneczko zaczęło przebijać się przez grubą warstwę mgły. Promienie słoneczne zaczęły też topić szron z trawy, a nas ciepło muskały po twarzach. Gdy weszliśmy na szczyt Wielkiej Sowy naszym oczom ukazała się wieża widokowa, niestety w remoncie, a pod nią trzy sowy i muflon wystrugane z drewna.
Po dłuższym odpoczynku udaliśmy się żółtym szlakiem na Małą Sowę i zeszliśmy do Walimia, aby zwiedzić sztolnie. Zakupiliśmy bilety wstępu i o trzynastej weszliśmy do środka, gdzie ukazały nam się zaczątki prac tego małego kompleksu. Wszystko wyglądało tak, jakby było robione w pośpiechu, bez żadnego ładu i organizacji nadzoru. W trzecim wejściu do sztolni ukazała nam się duża i wysoka wydrążona hala. Dopiero tutaj przewodnik zaczął opowiadać ciekawsze rzeczy na temat tego miejsca. Ciekawie przedstawiono jak przymusowi robotnicy pracowali w tym miejscu, co dało jeszcze większe poczucie zadumy nad tym, co się tutaj wydarzyło…
Po wyjściu ze sztolni czekał nas jeszcze spacer do miejsca noclegowego. Z uwagi, że z rana schronisko „Orzeł” było zamknięte i nie mieliśmy gdzie podbić książeczek, wsiedliśmy w samochód i wyjechaliśmy na górę. Na miejscu zaskoczyło nas piękne zjawisko „morza mgieł” rozciągających się dość daleko.
W sobotę nadszedł ten niemiły moment, gdy trzeba wracać do domu. W drodze powrotej oglądaliśmy krajobrazy gór, lasów i ładnych, choć rdzewiejących mostów kolejowych. Ciekawie komponowały się one w krajobraz tego pięknego, smutnego, ale i ciekawego terenu. Pewnie jeszcze nieraz wrócimy w ten rejon Polski.
P.K.