Po intensywnej eksploracji Bałkanów przez Oddział PTT w Bielsku-Białej w latach 2011-2013, w kolejnych latach pojedynczy członkowie naszego oddziału wybierali się w te rejony. Tym razem, w dniach 9-18 lipca 2022 r. pod szyldem bielskiego PTT w góry na pograniczu Albanii, Czarnogóry i Kosowa wybrało się pięć osób: Jacek, Kasia, Seba, Szymek i Zuzia.
Wiedząc, że w ciągu jednego dnia nie dojedziemy do Albanii, postanowiliśmy zatrzymać się w Serbii. Wybór miejsca nie był przypadkowy, bowiem postanowiliśmy odwiedzić pasmo Starej Płaniny na granicy serbsko-bułgarskiej z najwyższym szczytem pierwszego z tych państw – Midżurem (2169 m n.p.m.). Zanim tam dojechaliśmy, przypomnieliśmy sobie jak przekracza się granicę poza Strefą Schengen oraz jak wielu ludzi może jednocześnie palić papierosy, właśnie na granicy węgiersko-serbskiej.
Po noclegu spędzonym w pięknym miejscu widokowym na okolicę Midżura, podjechaliśmy ostatni odcinek do hotelu Babin Zub, skąd wyszliśmy na szlak. Stara Płanina przypomina nieco nasze Bieszczady, choć tutejsze połoniny są dużo większe, jak w Karpatach Ukraińskich. Szlak na szczyt nie sprawił nam żadnych trudności i gdyby nie napotkane na szlaku grupy quadowców i jednego samochodu terenowego marki Yugo, to wyjście pozostawiłoby w nas same miłe wspomnienia.
Tego dnia, w godzinach późnowieczornych dojechaliśmy do Albanii, a dokładniej na Eco Campingu położony w malowniczej dolinie Valbonë, która miała być naszą bazą w ciągu kolejnych dni. Dolina ta znajduje się w Górach Północnoalbańskich, nazywanych też Alpami Albańskimi, które są fragmentem Gór Dynarskich. Po stronie czarnogórskiej nazywane są Prokletije, czyli Górami Przeklętymi.
Trzeciego dnia wybraliśmy się na Maja Rosit (2524 m n.p.m.), szczyt leżący na granicy między Albanią a Czarnogórą. Wysoka temperatura powietrza i zmęczenie po dwóch dniach jazdy przeplecionych wejściem na Midżura sprawiły, że pokonanie ponad 1500 metrów przewyższenia na dystansie 8,5 km mocno dało mi się mocno we znaki. Z wierzchołka rozpościerał się piękny widok na okoliczne szczyty z Maja e Jezercës i Zlą Kolatą, które były w naszych planach na następne dni.
Kolejny dzień spędziliśmy na odpoczynku, odwiedzając miejscowość Bajram Curri, w które spróbowaliśmy miejscowej kuchni w restauracji odwiedzanej przez Albańczyków. Mieliśmy możliwość przyjrzeć się daniom bezpośrednio w garnkach, lecz pomimo tego nie skradły one naszych serc – dania były tłuste i trochę słabo doprawione. Zrobiliśmy też zakupy na najbliższe dni, zaopatrując się między innymi w pyszne melony i arbuzy.
Wieczór spędziliśmy w towarzystwie turystów z Francji, Słowenii i Szwecji, a Agim – nasz gospodarz, poczęstował wszystkich biesiadników czarnogórskim winem.
Następnego dnia wybraliśmy się w trójkę z Jackiem i Zuzią fragmentem szlaku Peaks of the Balkans na przełęcz Valbonë (1795 m n.p.m.). Odcinek z doliny Valbonë do Theth jest jednym z najpopularniejszych, a co jest ciekawostką, szybciej dojść pieszo z jednej miejscowości do drugiej, niż objechać góry dookoła samochodem… Na szlaku spotkaliśmy (w kolejności) turystów z Niemiec, Włoch, Danii, Wielkiej Brytanii, Holandii i Belgii. Na szlaku mijaliśmy się co chwilę z poznanymi dzień wcześniej Libańczykami, mieszkającymi we Francji.
Tego samego dnia Seba i Kasia podjęli próbę wejścia na Maja e Jezercës (2694 m n.p.m.), kończąc ją niespełna godzinę od szczytu z powodu trudnych warunków śniegowych.
Pogoda cały czas nam dopisywała, więc w czwartek wyruszyliśmy w dwóch grupach szlakiem na Zlą Kolatę (2534 m n.p.m.). Dwie osoby ruszyły nieco wcześniej, obierając za cel najwyższy szczyt Czarnogóry, a pozostała trójka udała się w stronę dwóch punktów widokowych (ok. 1530 m n.p.m.), z których dolina Valbonë prezentowała się jeszcze bardziej majestatycznie.
Na ostatni dzień w Górach Przeklętych zaplanowaliśmy wcześniej wycieczkę do jaskini Shpella e Dragobis (1096 m n.p.m.), co było zdecydowanie złym pomysłem. Szlak do niej prowadził przez las i wyraźnie nie był zbyt często odwiedzany. Poprzewracane drzewa, pozarastana i słabo oznakowana ścieżka oraz niezbyt atrakcyjna grupa skał ze wspomnianą jaskinią sprawiły, że rozczarowaliśmy się na koniec bardzo udanego pobytu w dolinie Valbonë.
Po powrocie na camping spakowaliśmy się i udaliśmy się w stronę oddalonej o niespełna 150 km miejscowości Brod w Kosowie. Namioty rozbiliśmy nad rzeką Brod w pobliżu hotelu Arxhena.
Sobota była ostatnim górskim dniem podczas tego wyjazdu, a zaplanowanym przez nas celem była Velika Rudoka (2660 m n.p.m.) w górach Szar Płanina na granicy Kosowa i Macedonii Północnej. Tradycyjnie za najwyższą górę Kosowa uznawana była Đeravica (2656 m n.p.m.) w odwiedzonych przez nas Górach Przeklętych, głównie z uwagi na brak precyzyjnej granicy pomiędzy Kosowem i Macedonią Północną. Po ogłoszeniu niepodległości przez Kosowo, udało się wyznaczyć górską granicę między tymi państwami, w związku z czym wszystko wskazuje na to, że najwyższa jest jednak Velika Rudoka, bo na jej szczycie stoi słupek graniczny.
Na szlak wystartowaliśmy o 5 rano, chcąc jak najwięcej trasy przejść przed wyłonieniem się zza gór palącego słońca. Jeśli wspomnianą na wstępie tej relacji Starą Płaninę porównałem do Karpat Ukraińskich, to pasmo Szar Płanina sam nie wiem do czego porównać. To jedna, wielka, odkryta połonina. Choć startowaliśmy ze stosunkowo dużej wysokości (ok. 1500 m n.p.m.), do szczytu mieliśmy ponad 1100 metrów sumy podejść (i zejść, co dało nam się na ostatnim odcinku mocno we znaki). Cała trasa miała około 24 kilometrów długości, a bez aplikacji z wgraną wcześniej mapą, orientacja w terenie byłaby mocno utrudniona. Szlak miejscami wyznaczony jest dość dobrze, w innych fragmentach znika i trzeba kierować się w stronę charakterystycznych punktów wyznaczonych na podstawie mapy. Na szczyt, z którego rozpościerała się piękna, dookólna panorama dotarliśmy w samo południe. Pięknie prezentował się szczególnie Titow Wrw (2747 m n.p.m.), najwyższy szczyt tego pasma, położony po stronie macedońskiej. Wycieczkę skończyliśmy o 17 i zdecydowaliśmy, by spędzić tu jeszcze jedną noc przed wyruszeniem w drogę powrotną. Skorzystaliśmy za to z oferty pobliskiej restauracji jedząc pyszne burgery, sałatki warzywne i lokalne sery. Wrażenia kulinarne mieliśmy o niebo lepsze, niż kilka dni wcześniej w Albanii.
Drogę powrotną planowaliśmy rozłożyć na dwa dni, ale tak dobrze nam się jechało, że wróciliśmy do domów już rano w poniedziałek, po drodze zaliczając tylko 1,5-godzinną odprawę na granicy serbsko-węgierskiej oraz zahaczając jeszcze o najwyższy szczyt Węgier – Kékes (1014 m n.p.m.), na którym nie byli dotąd Jacek z Zuzą, a który nocą obdarował nas możliwością ujrzenia niepoliczalnej wprost ilości jeleni, saren, muflonów i zajęcy, które ochoczo wychodziły na drogę.
Podczas tegorocznej wyprawy trekkingowej członków Oddziału PTT w Bielsku-Białej na Bałkany udało się nam stanąć na najwyższych szczytach Serbii, Czarnogóry, Kosowa i Węgier, wędrować fragmentami szlaku dystansowego Peaks of the Balkans, odwiedzić niezbyt urodziwą jaskinię oraz spróbować lokalnej kuchni w Albanii i Kosowie. Z pewnością zapiszemy ten wyjazd jako kolejną, niezwykle udaną przygodę.
SB