Niektóre góry są tak blisko, a jednak tak daleko… No i właśnie na Girovą nigdy nie było nam po drodze. Niepozorna kopka zaraz za granicą nie pozwoliła jednak o sobie zapomnieć – od dłuższego czasu goniła w głowach kilku z nas. Tak więc udało się – przyszedł czas na Girovą.
Wyjechaliśmy kilkoma samochodami z dworca PKS w Bielsku-Białej około godziny 7:30 kierując się w stronę Jaworzynki Trzycatku. Dość szczęśliwie udało się wszystkim zaparkować i wyruszyliśmy w stronę Trójstyku – miejsca w którym stykają się granice trzech państw – Polski, Czech oraz Słowacji. Następnie żółtym szlakiem udaliśmy się w stronę Herczawy – najdalej na wschód wysuniętej czeskiej wsi. Sama wieś, z racji swojego położenia, przez długi czas była dostępna jedynie od strony Polski, była nawet administracyjnie częścią Jaworzynki. Teraz jest już dostępna drogą asfaltową od Jabłonkowa, niemniej pozostaje jedyną miejscowością w swoim rodzaju – prąd dla mieszkańców pochodzi zza słowackiej granicy…
Na miejscu zrobiliśmy krótki postój, zwiedzając piękny drewniany kościół katolicki pod wezwaniem śś. Cyryla i Metodego. Nadwyżki kamienia pozostałe po budowie tego kościoła zostały wykorzystane do budowy „Groty z Lourdes” – którą również odwiedziliśmy. Podobno woda cieknąca w grocie ma lecznicze źródła, cóż, pora roku nie pozwoliła nam na bliższe zapoznanie się z legendą, postanowiliśmy więc zebrać siły siły w restauracji „Pod Jaworem”. Dalsza droga wiodła przez pewien czas męczącym asfaltem, ale po wejściu w las bardzo szybko dotarliśmy do Chaty na Girovej. Część osób postanowiła pozostać już tam, większa część ekipy zdecydowała się na przejście do drugiego schroniska – Chaty Studenicny – a w niej pyszny smażony ser… Nic nie trwa jednak wiecznie, po posiłku trzeba było wrócić do reszty na Girową, zwiedzając jeszcze na szybko szczyt oddalony 500 metrów od schroniska. Obowiązkowe zdjęcia z banerkiem i w drogę, przez Komorovsky Gruń do Jaworzyny Trzycatka i dalej w swoje strony…
LK
.