To nic, że pobudka była dzisiaj grubo przed wschodem słońca. To nic, że upał doskwierał niemiłosiernie od kilku dni, a dzisiaj było podobnie i to od samego rana. To nic, przecież to były „drobiazgi”. Liczyły się góry, Tatry Wysokie, liczył się szlak czerwony zwany potocznie Magistralą i trzy piękne doliny: Wielicka, Batyżowiecka i Mięguszowiecka, liczyły się też wysokogórskie stawy no i Osterwa, a u jej stóp Tatrzański Cmentarz Symboliczny. To nic, że trudy podróży, wysiłek, pot zalewający oczy jak mało kiedy, zmęczone stopy i kolana doskwierać mogły niejednemu z nas… Uff! Jak było gorąco! Nie, nie! Nie myślcie sobie, że tak było cały dzień. Wróćmy może do początku dnia.
Wycieczkę zorganizowało Polskie Towarzystwo Tatrzańskie – Oddział w Bielsku-Białej. W tym doborowym towarzystwie o godzinie 5:00 wyjechaliśmy spod dworca PKS w Bielsku-Białej na Słowację do miejscowości Stary Smokowiec. Dwoma autobusami w ciągu trzech godzin sprawnie przejechaliśmy trasę z Bielska-Białej przez Żywiec, Jeleśnię, Korbielów, Orawską Polhorę, Dolny Kubin i Rużomberok. Czas jazdy wcale nam się nie dłużył. Przewodnicy Jan Nogaś i Robert Słonka o to zadbali. Zagospodarowali go bowiem jak najpełniej i jak najlepiej. Ciekawe opowieści były dla nas świetną lekcją krajoznawczą, historyczną i geograficzną.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie do kroniki PTT na starcie, tradycyjnie z banerami (byli z nami także przedstawiciele Koła PTT z Kóz i Klubu Turystyki Wysokogórskiej PTTK z Bielska-Białej) i… w drogę, do góry, a raczej „w góry, w góry miły bracie…”. Fajnie, że było nas tak wielu, co widać zresztą na zdjęciu wykonanym przez Szymka. Z tego powodu nie ma go jednak na tym zdjęciu, a powinien być!
Była godzina 9:30 gdy w upale i duchocie ruszyliśmy ze Starego Smokowca żółtym szlakiem do Śląskiego Domu (1670 m n.p.m). Początkowo szliśmy przez rzadki las, a więc chłodzącego cienia nie było w nim zbyt wiele. To nic, to też „drobiazg”, bo przecież strumyki i potoki górskie liczne w tych stronach i tak chłodziły każdego, kto tylko pochylił się nisko nad nimi. Właśnie ten szlak, o tej porze roku mienił się letnimi kolorami: zielony przeplatał się najczęściej z różowym, rzadziej z żółtym albo niebieskim. Ten róż to wierzbówka kiprzyca, która tak rozpanoszyła się po lesie przy szlaku, że nic tylko na nią patrzeć i patrzeć, a także fotografować. Po niespełna trzech godzinach wędrówki dotarliśmy do urokliwego miejsca w Wielickiej Dolinie. Śląski Dom przy Wielickim Stawie, przepiękny wodospad…. Co za cudowne miejsce!
Ale kto by pomyślał, że to właśnie w Śląskim Domu, pod dachem, większość z nas zmuszona będzie przeczekać raczej niespodziewany deszcz, który zmieniał się nawet w lekką ulewę. Coś w tej prognozie pogody na dzisiejszy dzień szwankowało.
Zapowiadano bowiem „tylko” popołudniowe burze i do tego „tylko” w Tatrach, a tu tymczasem już od godziny 12:30 leje i leje, a to mieszało nam w głowach plany wędrówkowe.
Odważniejsi, a może raczej szybko chodzący, wyszli wcześniej i na pewno ten deszcz dopadł ich na szlaku. Szli więc Magistralą w trudnych warunkach, bo po śliskich kamieniach. Reszta, czyli większa część grupy spokojnie, przez okna górskiego hotelu przyglądała się kroplom silnego, tatrzańskiego deszczu wierząc, że musi to być zjawisko przejściowe. Nikt przecież nie prognozował na dzisiaj opadów ciągłych! Z nadzieją w sercu czekaliśmy więc cierpliwie aż przestanie lać, bo w górach nadzieja zawsze musi być! Po godzinie 13. zaraz po wejściu na czerwony szlak Magistrali już nie padało. Kolorowe peleryny szybko zaczęły nam przeszkadzać, zrobiło się cieplej i radośniej. Z powodu tego deszczu plan wycieczki mógł być dzisiaj zagrożony, czyli zmieniony, ale na całe szczęście do tego nie doszło. Burzy nie było, no i deszczu też już do samej mety przy Szczyrbskim Jeziorze nie było.
Na dzisiejszej trasie szczególnie urokliwe były trzy doliny ze stawami, w których woda krystalicznie czysta w otoczeniu wysokich tatrzańskich kolosów robiła wrażenie. Co rusz zadzieraliśmy głowy do góry bacznie przypatrując się pobliskim szczytom. Wśród nich były: Sławkowski Szczyt i Gierlach gdzieś tam hen, hen wysoko…. Przed Przełęczą pod Osterwą osiągnęliśmy dzisiaj najwyższą wysokość tj. nieco ponad 2000 m n.p.m. Potem było już lekkie zejście do wspomnianej przełęczy, a od niej już tylko w dół i w dół. To zejście zakosami na pewno nie byłoby łatwe w deszczu. Ile było tych zakosów? Czy ktoś może je policzył? Napiszę, że było ich bardzo dużo, a następnym razem policzę! Obniżając się stopniowo mogliśmy zerkać do lustra Popradzkiego Stawu, przy którym Górski Hotel też odbijał się pięknie w wodzie. Ścieżkę z zakosami porównałabym do wąskich tarasów, pełnych rozmaitego wysokogórskiego kwiecia, no i widoków na tatrzańskie ostre szczyty, zapierające dech w piersiach. Było to piękne zejście!
Nad Popradzkim Stawem drogowskaz wskazał nam drogę (tylko 15 minut) do Tatrzańskiego Cemntarza Symbolicznego pod Osterwą. W Wielkiej Encyklopedii Tatrzańskiej czytamy: „Wśród świerków, limb, kosodrzewiny i wielkich want, na tle wysokogórskiego krajobrazu Mięguszowieckiej Doliny postawiono stylową słow. kaplicę. Na dużej przestrzeni naokoło niej, przy wijącej się ścieżce wznoszą się drewniane wysokie, rzeźbione lud. krzyże (detwiańskie), pochylone w różne strony, a w głazy wmurowane są tablice (niektóre przeniesione tu z różnych miejsc w Tatrach), upamiętniające liczne ofiary gór, zasadniczo osoby, które zginęły w Tatrach, a także taterników, którzy jako alpiniści stracili życie w in. górach. Zmarłych tu się nie chowa…”.
W tym miejscu należy pokłonić się wszystkim. Tablice tak wiele „potrafią w milczeniu powiedzieć”. Przy niejednej trzeba by zatrzymać się na dłużej. Może następnym razem? Tuż za kaplicą na wielkiej skale przeczytaliśmy: Piotr Morawski, Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz, Maciej Berbeka i Tomek Kowalski… Trudno tu wszystkich wymienić. Ich tablice przymocowane są do tego głazu tak blisko siebie. To też symbol. Bo za życia byli Oni sobie bardzo bliscy. Nasz kolega Andrzej z wielką starannością wyszukiwał tablicy Jana Andrzeja Lewandowskiego, który w wieku 25 lat zginął w 1971 roku pod Żabim Niżnym. Ktoś inny z naszej grupy odnalazł niespodziewanie tablicę poświęconą ks. Piotrowi Majce, który w wieku 28 lat w 2000 roku spadł z Orlej Perci w głąb Doliny Pańszczycy. Choć to symboliczny cmentarz, to jednak „chwyta” mocno za serce. Znaliśmy przecież niektórych z nich, byli uśmiechnięci, pełni planów i wrażeń z wypraw, którymi dzielili się z nami podczas przeróżnych prelekcji. Niech odpoczywają w pokoju na wieki…
Przy Górskim Hotelu nad Popradzkim Stawem na tarasie odpoczywaliśmy ciągle jednak patrząc na tajemniczą Osterwę, na „naszą” Przełęcz pod Osterwą, na zejście w dół, na sąsiednie szczyty górskie… Gdy stan ilościowy grupy zgodził się co do joty (80 osób), wtedy wyruszyliśmy w dalszą drogę, już niestety asfaltową z niebieskim szlakiem do parkingu przy Szczyrbskim Jeziorze. To nic, że do przejścia pozostało tylko 5 km po asfalcie. To też drobiazg!
Była godzina 20:05, gdy odjeżdżaliśmy „spod samiuśkich Tater”. Czas, do domu czas i to najwyższy czas!
Trasa była piękna, wycieczka też, cóż więcej można by jeszcze dopisać? Jak się okazuje, świat, góry i Tatry zrobiły się takie małe. Przy Górskim Hotelu nad Popradzkim Stawem spotkaliśmy się z grupą turystów z Oddziału PTT w Chrzanowie, którzy dzisiaj wyszli na Rysy. Ilu ich było? Więcej niż nas, bo aż dziewięćdziesięciu! Brawo! Gratulujemy i przy okazji pozdrawiamy. Co to znaczy kochać góry i nie bać się nowych wyzwań.
CS
.