„Silnym los pomaga. Śmiałym los sprzyja. Do odważnych świat należy…”
W ubiegłym roku bałkańska część świata należała do Kamy i Damiana, którzy wybrali się tam rowerami… Nie myślcie sobie, że było im lekko, słonecznie i sucho, wygodnie, wręcz plażowo…, i że mieli wszystko gotowe, przygotowane… tylko jechać! Nic z tego! Ale o tym dowiecie się w dalszej części tego opisu.
Wzięli ze sobą dużą ilość różnych części rowerowych (bo były dwa różne rowery!), ale, jak to zwykle bywa, zabrakło im na wyprawie tego jednego, jedynego bardzo ważnego i akurat potrzebnego przyrządu do mocowania szprych.
Wzięli odpowiednią odzież (czytaj: maksymalnie zminimalizowaną), sprzęt turystyczny, a więc namiot, śpiwory, materac, kuchenkę benzynowo-gazową z zapasami paliwa itd. Wzięli też ze sobą kaski rowerowe, po jednym dla każdego, o których celowo nie będę tu pisać…, a Damian wie dlaczego !!!
Wzięli mapy, przewodniki, aparat fotograficzny z nawigacją, optymizm, dobre chęci i wielkie pragnienie przejechania na rowerze zaplanowanej trasy od początku do końca, czyli od Bielska-Białej do Belgradu. Wzięli też ze sobą pogodę ducha, bo tę prawdziwą, atmosferyczną, bałkańską mieli zapewnioną, choć tak bardzo różną: od słońca mocno grzejącego po deszcz, a czasem nawet niejedną ulewę. Dziwne było lato tego roku na Bałkanach…
Podróż rowerem w czasie od 15 lipca do 15 sierpnia 2014 roku przebiegała przez 10 państw, nie licząc 50 km polskiego odcinka od Bielska-Białej do Zwardonia. Trzeba i należy w tym miejscu wymienić je po kolei: Słowacja – Węgry – Chorwacja – Bośnia i Hercegowina – Czarnogóra – Albania – Macedonia – Kosowo – Czarnogóra – Serbia.
Na rowerowej mecie, czyli w Belgradzie licznik pokazał im cyfrę 2905 km! Od tego miejsca mogli już jakby pożegnać się z jazdą na rowerze i mogli odłożyć rower na bok, niech też odpocznie. Przed nimi rozpoczęła się bowiem podróż pociągami do Polski, do upragnionego domu, do ostatecznej mety wyprawy. Tych pociągów było nie „aż”, ale „tylko” pięć… Piszę tak dlatego, bo mnie też zdarzyło się kiedyś wracać z rowerowej wyprawy pięcioma pociągami z… Łowicza do Bielska-Białej! Uznałam to wtedy za mój osobisty rekord Polski, którego zresztą nie ma co porównywać, bo to była przecież inna skala wyprawy!
Nie tylko przejazdy rowerami zabierały im czas wyprawy. Po drodze przecież było tyle ciekawych miejsc, zabytków do zwiedzania, tyle wszelakiego rodzaju atrakcji, że z pewnością niejeden raz musieli z bólem doprowadzać się do porządku: plan wyprawy jest zagrożony, musimy jechać dalej, i dalej…
Ograniczając ten opis wymienię w skrócie tylko niektóre miejsca, które Kama i Damian zobaczyli, zwiedzili, a niektórymi z nich zachwycili się ponad wszystko: Bańska Szczawnica (na liście UNESCO), katedra w Esztergomie, Balaton i Kaszthely, Jeziora i wodospady Plitwickie, Split, Medziugorie, Mostar, Dubrownik, Kotor (na liście UNESCO) i Zatoka Kotorska, Budva, Bar, Tirana, Przełęcz Qafa e Thanes, zjazd do Ochrydy (na liście UNESCO) nad Jezioro Ochrydzkie, Prizren w Kosowie, monastyry: męski w Decianie (z XIV w.) i żeński w Peci (z XIII w.), monastyry Sopociani, Studenica, cerkiew w nowym Pazarze, ruiny średniowiecznego zamku w Maglicu… Wiele było w nich historii, wiele kultur, wiele zabytków… Wprost nie do ogarnięcia przy tak ograniczonym czasie.
Skąd tyle sił w nogach i rękach mieli nasi rowerzyści? Skąd tyle odwagi, chęci i stanowczości? Aha! Już wiem! Zdążyłam już zapomnieć, ale teraz przypomniałam sobie, że „Silnym los pomaga. Śmiałym los sprzyja. Do odważnych świat należy…”
Kama nie użyła ani razu słów, że było jej ciężko, trudno, wręcz nie do wytrzymania, że chciałaby wracać… Damian powiedział (dla katowickiej gazety) między innymi tak: „wcześniej mokniemy podczas dwóch prawie 10-kilometrowych podjazdów i schniemy podczas równie długich zjazdów…”. Też nie narzekał! Tak było przed Dubrownikiem. W Kosowie natomiast wyjechali na przełęcz 1515 m n.p.m, z której później był zjazd 20 km do miasta Prizren, nazywanym Małym Stambułem. Dalsza droga w 27 dniu wyprawy (!) prowadziła trzygodzinnym podjazdem pod Przełęcz na wysokości 1690 m n.p.m , a stąd był już przejazd do Czarnogóry. Takich i innych, dużych i mniejszych podjazdów i zjazdów było na trasie dużo, bo Bałkany to przecież góry, ambitne i piękne.
Poniżej przytoczę słowa Damiana, który dla miłośników wycieczek rowerowych we wspomnianej wyżej gazecie „Wiadomości PKM Katowice” nr 1 z 2015 r. udzielił kilku praktycznych porad i podzielił się wspomnieniami z wyprawy przez Bałkany. Oto początkowy fragment tego artykułu:
„Podróż rowerem to dla mnie pełna integracja ze światem, który przemierzam. To czas, kiedy nic mnie nie ogranicza, ale i nic nie chroni przed słońcem, wiatrem, deszczem, temperaturą, ludźmi, zwierzętami, roślinami, zapachami, dźwiękami. To wolność od często zbędnych przedmiotów, którymi otaczam się w zwykłym, miejskim życiu. To pomoc dobrych ludzi, dzięki którym mam co jeść, gdzie spać, którzy są zawsze, gdy trzeba pomocy. To możliwość dotarcia tam, gdzie nie zajdę pieszo i nie dojadę samochodem. To świadomość, że wystarczy chcieć…”.
Z nami, bywalcami wtorkowych prelekcji w salce PTT i BKA w Bielsku-Białej właśnie Kama Guzik podzieliła się wspomnieniami z tej niezwykłej wyprawy. Prezentując ogromną ilość zdjęć sprawiła, że… zaczęło nam brakować słów, aby wyrazić ogromny podziw nad tą wyprawą. Pisząc tę relację w dalszym ciągu jeszcze bardziej brakuje mi słów, bo ciągle jeszcze jestem pod wrażeniem tej prelekcji. Wszyscy byliśmy tego wieczoru jakby oszołomieni od tej niesamowitej przygody, tak ciekawie zaprezentowanej. Kto nie był na tej prelekcji, ten naprawdę niech żałuje!
Brawo młodzi Przyjaciele! Gratulujemy Wam tej wspaniałej, rowerowej przygody! Zaimponowaliście nam pod każdym względem!
CS
.