Tym razem spotkanie taterników-seniorów odbyło się w nietypowym terminie, gdyż zawsze odbywało się w ostatni weekend maja. Organizatorzy zdecydowali inaczej.
Do auta, którym miałem jechać, dołączyłem po drodze, gdyż wszyscy już się spotkali pod domem Janka Weigla. Pogoda była niezbyt zachęcająca. Pochmurno, chłodno i dobrze, że choć w samochodzie ciepło. Jest nas czwórka: Czesiek Zamorski, Jasiu Sieńczak, Zygmunt Żydek i „powożący” Janek Weigel.
Do Żywca dojechaliśmy w miarę szybko, ale już przez Żywiec wleczemy się. Do Korbielowa już lepiej. Ale przez słowacką Polhorę to już rekord… Pięć odcinków remontowanej szosy ze źle działającymi światłami powoduje bałagan w ruchu wahadłowym. Skąd my to znamy? Zabrało nam to sporo czasu i zaczynamy się obawiać, czy zdążymy na bus do Morskiego Oka. Skręt w Namestovie, nieistniejąca granica, Jabłonka, Chochołów, Zakopane i parking TPN-u. Po jakimś czasie zjawia się i drugi „bielski” samochód. Köhlerowie przyjeżdżają sami. Seniorzy seniorów – Opyrchałowie nie przyjechali. Problemy zdrowotne. Wcześniej przyjechał też Andrzej Georg – prezes BKA ze szwagrem. Czekamy na busik do M.Oka. W pierwszej wersji miał być o 14-tej, potem o 15-tej. I nic!
Po 15:30 jest, ale tak pełny, że nikt z nas nie próbuje nawet wejść. Dopiero po sporej chwili zjawia się drugi bus, który podwiezie nas, ale tylko Palenicy. Pakujemy się więc do niego. Po nieco karkołomnej jeździe lądujemy na Palenicy Białczańskiej.
I znów czekanie… Zimno, siąpi mżawka…
Wreszcie jest bus. Jedziemy. Już po drodze pojawiają się łaty śniegu. Schronisko, formalności i mamy pokój w Gazdówce. Nie będzie dziś wyjścia na Czarny Staw. Jesteśmy zbyt zmęczeni i zziębnięci. „Dobijają” dalsi bielszczanie, którzy dotarli autobusem a potem pieszo z Palenicy: Heniu Kosiec, Piotrek Gawłowski, bracia Frączkowie. Oni tradycyjnie lokują się w starym schronisku.
W naszym pokoju zbierają się również inni uczestnicy Spotkania Seniorów. Temat główny – wybory. Czasem dochodzi do sprzeczek. Wieczór kończy coraz gęściej padający deszcz.
Sobotni ranek powitał nas mgłą. Po śniadaniu, nieco leniwie wychodzimy ze schroniska przed godziną 10-tą. Ludzi jeszcze niewielu.
Na parkingu przed starym schroniskiem stoi bus szczelnie wypełniony taternikami i alpinistami udającymi się na Wiktorówki. Ma tam być odsłonięta tablica pamiątkowa Zdzisława Dziędzielewicza-Kirkina: taternika, narciarza, instruktora, a także działacza harcerskiego i klubowego. Jest to inicjatywa KW z Gliwic, którego był wieloletnim członkiem i działaczem. Dopóki mu siły pozwalały bywał na Spotkaniach Seniorów w Morskim Oku. Parę lat temu przeszedł na drugą stronę grani.
Jasiu Sieńczak i ja kierujemy się na ścieżkę prowadzącą na Przełęcz Szpiglasową. Za nami Felek Köhler z żoną. Trochę ich wyprzedziliśmy, gdyż Halinka ma problemy z kolanem.
Gdy wyszliśmy z oparów mgły pokazało się słońce podkreślające piękno gór otaczających Morskie Oko. Mozolnie pniemy się do góry. Co chwilę trzeba przekraczać strumienie, a później koncentrować uwagę przy przechodzeniu sporych płatów śniegu. Jest ich chyba z pięć i są bardzo strome. Osiągamy wreszcie punkt, gdzie ścieżki rozchodzą się – jedna na Przełęcz Szpiglasową, druga na Wrota Chałubińskiego. Tu spotykamy Henia Kośca, który jest tu już od godziny. Siadamy na kamieniach i podziwiamy widoki – naprzeciw Żabie, Rysy, nieco po prawej „Mięgusze” i Cubryna. Nad nami posągowy Mnich, odwrócony do nas plecami. Całkiem na prawo stromy, zaśnieżony żleb, odchodzący od Wrót Chałubińskiego. W dole jezioro Morskiego Oka powoli zachodzi mgłą. Widoki, które wiele już razy widzieliśmy, ale za każdym razem chce się je podziwiać na nowo.
Dochodzą Köhlerowie, później Janek Weigel i Andrzej Georg z krewnymi. Robią zdjęcia na czym kto ma. Część turystów zmierza dalej w kierunku Przełęczy Salmopolskiej. Mgła z dołu zaczyna się podnosić. A jak doliny „kopcą”, nie wróży to nic dobrego w pogodzie.
Schodzimy w trójkę. Jeszcze ostrożnie po płatach śniegu, potem przez wezbrane już strumienie. Staramy się, by zdążyć przed deszczem.
W schronisku już tłumy ludzi.
W naszym pokoju przy herbatce oceniamy dzisiejszą wycieczkę. Było pięknie. Udało nam się „ukraść” Panu Bogu kilka godzin pięknej pogody. Teraz już mgła zasłoniła wszystko. Potem zaczęło padać.
W jadalni idą przygotowania do uroczystej kolacji. Najpierw jednak tradycyjna msza św. Celebrował ją będzie najstarszy zakonnik z Wiktorówek. Okazuje się zupełnie młodym, energicznym i bardzo komunikatywnym człowiekiem. Po jego słownym wprowadzeniu Basia Morawska odczytuje listę osób, których już nie stało na dzisiejszym spotkaniu. Jest ich sporo, bo 12. W tym 3 osoby znaczący i bywający regularnie na tych spotkaniach, a które odeszły niemal w ostatnich tygodniach: Krystyna Sałyga „Kwakwa” – taterniczka, narciarka, przewodniczka tatrzańska, publicystka górska, Janusz Kurczab – początkowo doskonały szermierz, później alpinista, himalaista i kierownik wypraw i Zbigniew Skoczylas – dla wszystkich „generał”, wysoki oficer, komandos, były wiceminister, historyk wojskowości, a nade wszystko wielki miłośnik gór. Możemy się domyślać z jakim trudem przyszło Basi mówić o tych osobach. Była wzruszona i głos Jej się łamał.
Ksiądz zaznaczył, że msza odprawiana będzie za zmarłych i nieobecnych. Krótką, ale piękną homilię wygłosił na temat ludzi gór. Po mszy wszyscy pomieścili się w samej jadalni. Gwar, jak zwykle. Basia, swoim delikatnym, damskim głosikiem nie mogła się przebić przez ten raiwach. A „Generał” już nie uciszał. Patrzył tylko zamyślony ze swojego portretu, zawieszonego na frontowej ścianie. Już nie huknął po wojskowemu: „Zamknąć się, bo Basia chce coś powiedzieć!”.
Gdy Basia Morawska nadmieniła, że miała zamiar poprzestać na tym obecnym, pani Maria Łapińska, wieloletnia kierowniczka Moka zaprotestowała. Zachęcała wszystkich do dalszego kontynuowania Spotkań Seniorów. Oceniła je jako piękne i wartościowe. A wiedziała, co mówi, gdyż patronowała chyba wszystkim spotkaniom.
Między stolikami uwija się nasz ksiądz – zakonnik robiący zdjęcia swoim aparatem. „Muszę mieć wszystkich” – mówi.
I wreszcie trochę ciszy, bo kolacja i wszyscy jedzą.
Ale niedługo gwar wybucha na nowo. Jak w tym wierszu Mickiewicza: „ten sobie mówi, i ten sobie mówi – pełno radości i krzyku!”. Na werandzie już tradycja, dziewczyna z gitarą i śpiewy. Przy stołach wino pozwala biesiadnikom na snucie wspomnień, a nawet ich wzbogacanie. Dobrze po północy obie sale pustoszeją.
Rano pogoda nie zachęcająca. Mgła… i zimno… Pakujemy manatki. I zwyczajowo schodzimy o 9-tej do pamiątkowego zdjęcia. Idzie marudnie. Brakuje koordynatora (wszyscy mają na myśli „Generała”). Ale padło wczoraj – „nie będzie nikogo, kto będzie Go zastępował”. Po dłuższym czasie, jakoś się poustawiano. I wiele „cyknięć”. I jeszcze foto w podgrupach przed jeziorem, którego nie widać. Mgła.
Dochodzą pierwsze grupy młodzieży i dzieci. Żal mi ich. Niejeden będzie tu raz w życiu i nie będzie miał pojęcia o pięknie tego miejsca. Opuszczamy pokoje i grupujemy się na parkingu przed starym schroniskiem. Tu kłania się stare żydowskie przekleństwo – „bodaj byś czekał!” I czekamy. Zimno. Co poniektórzy przypominają: brakuje „Generała”, by wprowadził porządek i rzetelną informację.
Wreszcie busik wrócił po odwiezieniu pierwszej grupy. Zajmujemy miejsca. Trochę tłoczno. Daje temu wyraz i pies, który skarży się, skomląc mi za plecami. Trochę go rozumiem. Na Łysej Polanie wysiada spora grupa uczestników. Jeszcze trochę jazdy i Zakopane – dworzec PKS, a nasza grupka podwieziona zostaje na parking przy TPN-ie.
Pakujemy się do swoich aut… i w drogę. Umawiamy się Kohlerami, że pojadą za nami. Ale w ruchu miejskim niełatwo utrzymać kontakt. Zgubiliśmy ich na skręcie na Chyżne. Jeszcze obiad i kawa „u Śliwy”, gdzie zawsze przystajemy. Trochę wspominków… i do domu. Przez 17-tą jesteśmy w domach.
XXII Spotkanie seniorów taternictwa i alpinizmu przechodzi do wspomnień. To było nieco melancholijne, ale piękne.
Zygmunt Żydek
.