To była bardzo interesująca noc. Każdy z dziesięciu uczestników mógł powalczyć z czym tylko chciał – odległością, sennością, zmęczeniem.
Rozpoczęliśmy wyprawę po godzinie 22 wychodząc czerwonym szlakiem z przejścia granicznego w Korbielowie na Przełęczy Glinne. Niebo pełne gwiazd, słabo świecący księżyc, a nasze główki uzbrojone w czołówki sięgały mało poetycko jedynie ziemi. Ale było warto – gęsty las, konary, kamienie mogłyby przeszkodzić w szybkim podejściu. Jedynie przelatujące przed nosem nietoperze wyrywały nas ze stanu skupienia.
Jakie są góry nocą? Wiadomo, są inne, zmysły się wyostrzają – dysponujesz konturem, zapachem, mocą czołówki i wyobraźni… i nie wspomnę, ileż razy tej nocy niektórzy z nas widywali światełko w tunelu… to zbyt osobiste przeżycie aby dzielić się z nim na stronie :))
W pierwszej kolejności wieczorową porą odwiedziliśmy schronisko na Hali Miziowej. Posiłkowaliśmy się i jedzeniem, i śmiechem. Grupowe zdjęcie z banerem zrobiliśmy asekuracyjnie w pierwszym możliwym miejscu, nie domyślając się, że wyrypę zakończymy wszyscy! Może to magiczny smak kawy z okrutną nutą szałwi wydobywającą się z wrzuconych do niej cukierków dodał nam sil?
Kolejny etap rozpoczął się pokazem wiedzy kosmicznej – prezes Szymon uzbrojony w miecz świetlny (tutaj należałoby sprecyzować – tej dobrej, zielonej strony mocy) edukował w temacie położenia gwiazd. Od tego momentu lekko błądząc, ale i zawsze wychodząc na prostą, a dokładniej na czerwony szlak dotarliśmy do Trzech Kopców, gdzie dwójka najszybszych z nas właśnie zakończyła piknik.
Pobyt w schronisku na Rysiance to godzinny odpoczynek, który przybierał różne, karkołomne formy – od spania w pozycji wyprostowanej, z głową porzuconą na stole po klasyczne spanie na siedząco. Oczywiście i tym razem nie zabrakło kawy zrobionej przez Andrzeja (dziękujemy za prywatny catering! jednogłośnie polecamy wrzucanie do kawy krówek).
Jak się stamtąd zebraliśmy? Tego nikt nie wie. Ruszyliśmy na Halę Pawlusią w kierunku przełęczy po drodze chłonąc wyłaniające się krajobrazy. Świtało, robiło się coraz cieplej. Stację turystyczną Słowianka mijaliśmy już w pełnym słońcu. I wszystko, w planowanym czasie zakończyło się w Żabnicy, a właściwie w Węgierskiej Górce.
Około godziny dziesiątej większość z nas stanęła w swoich kuchniach przed kolejnym dylematem sobotniego poranka: jaką kawę dzisiaj sobie przyrządzę…
Było znakomicie. Całkiem śmiało, polecając kolejną nocną wyrypę – do zobaczenia!
Yustyna
.