Jak na niedzielę przystało, grupa członków i sympatyków bielskiego oddziału PTT wybrała się na górską wędrówkę. Tym razem celem wycieczki była Barania Góra. Dziewięcioro niestrudzonych wędrowców stawiło się na zbiórce już o 7:30, kolejna dwójka dołączyła do ekipy po drodze. Tu warto podkreślić zdolności organizacyjne naszego prezesa, który jak zwykle zadbał o ekologię i tak zorganizował grupę by nie było nadwyżek aut, a i nikt się niepotrzebnie nie gniótł.
Droga do miejsca startu, wbrew wcześniejszym obawom okazała się całkiem nieźle przygotowana (tu należą się podziękowania drogowcom 😉 ), i kto wie czy to, czy może potrzeba „zastrzyku adrenaliny” sprawiła, że dwa z aut z niej zbłądziły. Jednym zdaniem ponownie sprawdziło się „stare” porzekadło: daj się poprowadzić blondynce a z pewnością pozwiedzasz 😉 Ułańska lub mniej ułańska fantazja, a bardziej brak znajomości tego terenu, sprawiła, że część z nas dotarła na parking powyżej przystanku PKS Wisła Czarne – w przysiółku Duże Czarne, podróżując w grząskim śniegu i po lodzie (tu drogowcy zadbali o wygodę koników z kuligów) drogą przez Kubalonkę.
Niemniej szczęśliwie cała 11-tka chwilę po godzinie 9-tej, wyruszyła na szlak w kierunku szczytu. Trasa wędrówki wiodła nas najpierw wzdłuż drogi szlakiem czarnym, by następnie po odbiciu na szlak czerwony doprowadzić nas do schroniska PTTK na Przysłopie, do którego dotarliśmy nieco po godzinie 11 (tu należą nam się brawa, gdyż 2h to letni czas przejścia tego odcinka).
W schronisku zatrzymaliśmy się na ponad godzinę, by nieco zregenerować siły (w końcu tempo marszu było godne) i napełnić żołądki. Część z nas dała się skusić schroniskowej kuchni i zasmakowała tamtejszego żurku – ocena w nieoficjalnym rankingu schroniskowych żurków 3 pkt. (w tym 1 pkt. za wkładkę z wędzonego żeberka) na 10 możliwych do uzyskania.
Wypoczęci i posileni wyruszyliśmy na szlak około 12:30. Tym razem nie szło się już tak lekko. Szlak co prawda został przez kogoś wcześniej przedeptany, ale i tak co chwilę zapadało się w głęboki śnieg. Na 10 minut przed szczytem zaczęła się „poważna” przeprawa – mgła mocno ograniczała widoczność, a ślady po poprzednich śmiałkach zostały zawiane. Na szczycie stanęliśmy w komplecie przed 14:00. Chroniąc się za rozłożystym drzewem przed wiatrem i sypiącym w oczy śniegiem, po rozgrzaniu się herbatką, doubieraniu i zrobieniu pamiątkowego zdjęcia wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Tym razem wiodła ona szlakiem niebieskim – w okolicy szczytu szukanym na „oko”, gdyż na słupku informacyjnym brakowało wskazówki w którą stronę powinniśmy się udać. Na nasze szczęście, nieco poniżej szczytu trafiliśmy na grupkę śmiałków, którzy tym właśnie szlakiem wędrowali do góry. Tak więc już bez większych kłopotów, ufając iż ślady przez nich zostawione doprowadzą nas do celu ruszyliśmy dalej, po chwili stwierdzając, że oznakowanie szlaków jest tu całkiem dobre i nie zaśnieżone. Tu także szklak był przedeptany więc droga mijała nam sprawnie i szybko. Część z nas urzeczona zamarzniętą lodową ścianą jaka powstała nieopodal kaskad Rodła, nie odmówiła sobie przyjemności sfotografowania się pod zamarzniętym lodospadem – nie ma się co dziwić… takie okazje nie trafiają się zbyt często.
Do samochodów dotarliśmy przed 16:00. Przejazd przez Wisłę i tym razem nam się wydłużył, gdyż trafiliśmy na szczyt powrotów narciarskich z Wisły i tradycyjne korki. Po ponad 40 min. udało nam się jednak „wyjechać na prostą” i szczęśliwie powrócić do domów.
Blondynka, która najwyraźniej lubi „zwiedzać”
.