Anioły są takie ciche,
Zwłaszcza te w Bieszczadach
Gdy spotkasz takiego w górach,
Wiele z nim nie pogadasz
Te kilka linijek tekstu piosenki, której autorem słów jest Adam Ziemianin, a śpiewanej przez zespół Stare Dobre Małżeństwo, idealnie pasuje do kolejnego wyjazdu zorganizowanego przez PTT Oddział w Bielsku-Białej, pod nazwą Bieszczady mniej znane, której w dniach 16-19 czerwca 2022 r. organizatorami i przewodnikami byli Jan Nogaś i znany uczestnikom ukraińskich wyjazdów w góry Marek Kusiak. Pierwotnie zaplanowany wyjazd w Karpaty Ukraińskie, w tym Gorgany Zachodnie i Połoninę Krasną niestety nie doszedł do skutku, z uwagi na działania wojenne w Ukrainie. Wspominając kolorowe łąki Ukrainy dokładnie w czerwcu trzy lata temu, grupa sympatyków i członków Odziału PTT w Bielsku-Białej wybrała się na czterodniową wycieczkę w ukraińskie góry wędrując po Połoninie Borżawy oraz Gorganach Zachodnich zdobywając: Wielki Wierch (1598 m n.p.m.), Negrowiec (1709 m n.p.m.), Stij (1681 m n.p.m.) i Strimbe (1719 m n.p.m.) niestety kończąc jej zdobycie 130 m przed szczytem z uwagi na burzę na jej szczycie. Podobnie i teraz 22 uczestników tegorocznego wyjazdu w Bieszczady, spotykając się przed wschodem słońca na bielskim parkingu, rozpoczęła swoją podróż w kierunku Bieszczad, z nadzieją na piękną pogodę i przeżycie ciekawej przygody. W czasie drogi przewodnik Jan przedstawił plan naszej wycieczki i pozostałe informacje. Nasza podróż do Ustrzyk Górnych, z których mieliśmy bazę wypadową w góry, trwała nieco dłużej niż zwykle, ponieważ nasz wybrany kierunek – z przyczyn niezależnych – jest na końcu świata, a nasze zmęczone podróżą oczy, czekały już z utęsknieniem na Komnaty lasu ustrojone wieńcem liści jak pisał Jerzy Harasymowicz.
Dzień pierwszy: Doliną Caryńskiego i Połoniną Caryńską z Nasicznego do Ustrzyk Górnych
Jadąc w Bieszczady, po drodze zabraliśmy naszego drugiego przewodnika Marka Kusiaka i słuchając ciekawostek historycznych o okolicznych miejscowościach dojechaliśmy do wsi Nasiczne, gdzie rozpoczęliśmy naszą przygodę. Krótko z historii wsi. Teren Nasicznego jako wsi, początkowo był częścią Dwernika. W swych pierwotnych granicach sięgał on aż do połonin. W wyniku kolejnej fazy zagospodarowań doliny, mieszkańcy Dwernika zaczęli wycinkę lasów na tym obszarze. Utrwaliło się to w samej nazwie miejscowości wywodzonej od słowa siec (ciąć) i rozumianej jako miejsce po wyciętym lesie. Domniemuje się, że wieś nie była odrębnie lokowana, ale powstała poprzez podział większego Dwernika. Przez trzy stulecia wieś dzieliła losy z pobliskimi wsiami Dwernik i Caryńskie i stanowiła część magnackiego latyfundium najpierw Kmitów, następnie Stadnickich, Ossolińskich, a w XVIII w. Mniszchów. Tragiczne dzieje regionu po II wojnie światowej przyniosły kres i tej osadzie. Wysiedlenia ludności rozpoczęły się w 1945 r., zaś rok później wysiedlono pozostałych mieszkańców do ZSRR, a zabudowania spalono. Niewiele też zachowało się śladów po dawnej wiosce. Ale zostawmy już historię historykom i wracajmy lepiej do naszej wędrówki. Po grupowym zdjęciu z banerem PTT i widokiem w tle na Połoninę Caryńską, opuszczamy wieś i leśną ścieżką udajemy się w kierunku Przełęczy Nasiczniańskiej (706 m.n.p.m.) mało uczęszczanej, a z której podziwiamy szerokie widoki praktycznie w każdym kierunku. Z przełęczy dobrze widoczne są obie połoniny (Caryńska i Wetlińska). Niedaleko znajdują się również dwie jaskinie Nasiczniańskie, ale żeby je zobaczyć trzeba trochę zejść ze szlaku. My słuchamy się przewodnika Marka, który opowiada o nieistniejącej już dawnej zabudowie wsi oraz o czekających nas dzisiaj ciekawych miejscach na naszym szlaku. Pierwszym takim miejscem jest Cerkwisko w Caryńskiem. Tam odnajdujemy zapomniane przez czas miejsce, gdzie w widłach potoku Caryńskiego i Caryńczyka do dziś zachowały się trzy nagrobki oraz ruiny kaplicy odpustowej pw. św. Jana Chrzciciela i fragment niskiego muru z łamanego kamienia, który otaczał ten cmentarz. Po sporej dawce historycznych informacji od przewodnika Marka, opuszczamy te magiczne miejsce, by udać się dalej w kierunku Przełęczy Przysłup Caryński, gdzie niedaleko znajduje się bardzo klimatyczne Schronisko Studenckie Koliba. Na przełączy robimy krótką przerwę i dalej za zielonymi znakami, zaczynamy wspinaczkę na Połoninę Caryńską. Po dość ostrej końcówce wszyscy zdobywamy nasz cel tj. Połoninę Caryńską (1234 m n.p.m.) i z uśmiechem na ustach rozpoczynamy dłuższy popas. Później przewodnik Marek opisuje nam poszczególne widoczne pasma górskie i szczyty, a sesje fotograficzne nie mają końca. Przejrzystość powietrza i wspaniała pogoda, pozwalają zachwycać się widokami bez końca. Panorama z Połoniny Caryńskiej jest rozległa, z dobrze widocznym masywem Wielkiej Rawki, Połoniny Wetlińskiej i grupą najwyższych szczytów polskich Bieszczadów z Tarnicą i Haliczem i czele. Przy bardzo dobrej przejrzystości powietrza, z połoniny zobaczyć można odległe o ponad 100 km ukraińskie Gorgany, czy odległe o blisko 180 km Tatry. Po grupowym zdjęciu z banerem PTT, za czerwonymi znakami schodzimy do Ustrzyk Górnych, gdzie meldujemy się w przytulnym Domu Rekolekcyjnym, jemy obiadokolację i spędzamy resztę czasu wolnego w miłym towarzystwie.
Dzień drugi: Przez nieistniejące wsie do źródeł Sanu
Dzień rozpoczynamy dość wcześnie, a za oknem nieśmiało świeci słońce. Po pysznym śniadaniu i krótkim opisie trasy przez przewodnika Marka, równie wcześnie i szybko rozpoczynamy drugi dzień wycieczki i wędrówkę przez nieistniejące wsie do źródeł Sanu. Aby dostać się w najdalej położone miejsce w Polsce, niezawodnym okazał się nasz kierowca Pan Czesław i jego przytulny nieustraszony biały rumak. Meldując się na parkingu w Bukowcu n/Sanem (752 m n.p.m.) lub jak kto woli „W dolinie górnego Sanu”, okazuje się, że swoim małym samochodem goniła nas Pani kasjerka pracująca w parku. Ciekawe w jakim celu? Dopełniając czynności formalno-prawnych Janek poinformował nas, że teraz możemy już ruszać w drogę. My obiecaliśmy Pani kasjerce, że jeszcze tu wrócimy po suweniry, a przewodnik Marek żartował, że i tak innej drogi nie ma i teraz już od złożonej obietnicy się nie wykręcimy. Nasza wycieka do Źródeł Sanu tj. najdalej na południe wysuniętego, dostępnego turystycznie regionu Polski, była sentymentalnym spacerem, gdzie po lewej naszej stronie co rusz spoglądaliśmy na zielone pola Ukrainy, które mieliśmy na wyciągnięcie ręki, a świadomość tragedii, która dotknęła ten piękny kraj przygnębiała nas wszystkich. Maszerując w kierunku źródeł Sanu, przewodnik Marek opowiadał o kolejnych nieistniejących już wsiach i wspominał ducha mieszkańców wsi Bukowiec lokowanej w XVI w. na prawie wołoskim, która początkowo była własnością rodu magnackiego Kmitów herbu Szreniawa, następnie wsi Beniowa lokowanej w XVI w. na prawie wołoskim, której nazwa pochodzi od imienia Benedykt tj. pierwszego tutejszego osadnika, której właścicielami był też ród Kmitów oraz wsi Sianki, która podobnie jak dwie poprzednie wsie też lokowana była na prawie wołoskim w XVI w. przez ród Kmitów. W Beniowej podziwiamy jeszcze wspaniałą wielką samotną pośród traw lipę mającą 200 lat i z pewnością pamiętającą dawnych mieszkańców. Co ciekawe na przestrzeni wieków wieś Sianki miała wielu właścicieli, ale do najciekawszych należy rodzina Klary z Kalinowskich i Franciszka Stroińskich, która była w posiadaniu tej wsi od początku XVIII w. Warto wspomnieć, że w XIX w. wieś liczyła już 355 mieszkańców oraz 50 domów, a zamieszkana była przez Polaków, Rusinów, Żydów i Niemców. W Siankach znajdował się także kościół i dwie drewniane cerkwie, obydwie pod wezwaniem św. Stefana. Przed II wojną światową wieś była znanym ośrodkiem narciarskim. Działały tu trzy schroniska turystyczne, kilka domów letniskowych, liczne pensjonaty i restauracje. Znajdowała się tu również skocznia narciarska oraz tor saneczkowy. Niedaleko Sianek znajdują się też ciekawe ruiny folwarku państwa Stroińskich, a nieco dalej tajemniczy „Grób Hrabiny”. Idziemy dalej, gdzie na punkcie widokowym na wieś Sianki znajdującą się po stronie ukraińskiej, zrobiliśmy grupowe zdjęcie z naszym banerem PTT, chwilkę odsapnęliśmy i poszliśmy dalej. O wsi Sianki można by rozpisywać się w nieskończoność, ale dość już o historii. Co stało się dalej chyba wszyscy już wiemy. Wracamy z lekcji historii na przepiękny spacerowy szlak! Idziemy dalej w kierunku obecnej granicy Polski i Ukrainy. Wywołując na chwilkę do tablicy ponownie Sianki, swoje źródło, a raczej źródełko (kwestia gustu) ma tutaj znana rzeka San. Na samej granicy przy znaku granicznym 224 stoi ukraiński obelisk błędnie informujący, iż jest to źródło Sanu (w rzeczywistości to źródło pierwszego lewego dopływu Sanu). Na obelisku znajdują się koordynaty punktu będącego rzeczywistym źródłem Sanu oddalonym na południowy zachód o ok. 200 m dalej. Reasumując, dotarliśmy do naszego celu wycieczki tj. źródła Sanu. Robimy długą przerwę na kanapkę, zdjęcie z banerem i ze słonecznego nieba dostajemy niezapowiedzianym kubłem zimnej wody. Widocznie bieszczadzkie anioły chciały sprawdzić charaktery uczestników tej wyprawy. Na szczęście wspomniane anioły były dla nas wyrozumiałe i deszczowe chmury przedmuchały gdzieś w dal. „W tym szczególnym miejscu” – jak powiedział przewodnik Jan, swoją legitymację członkowską odebrała nasza koleżanka Kinga i cytując dalej słowa Jana, „podjęła jedyną i słuszną decyzję” wstępując w szeregi Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego Oddział w Bielsku-Białej. Serdecznie Gratulujemy. Czas wracać do sympatycznej Pani kasjerki. Po drodze Grażynka wygrała w totka i na punkcie widokowym pod szczytem Wierszek uwieczniła na fotografii jadący na Zakarpacie ukraiński pociąg osobowy. Później udaliśmy się w dalszą drogę powrotną, zwiedzając po drodze torfowisko. Nasz sentymentalny spacer miał ok. 22 km i 9 godz. przebywania w niezwykle pięknym i bezludnym terenie zwanym „Bieszczadzkim Workiem”, który jeszcze do lat osiemdziesiąt był niedostępne turystycznie. Pani kasjerka była zadowolona ze sprzedanych suwenirów, my biedniejsi o kilka złotych, ale za to szczęśliwy z cudownie spędzonego dnia. Pozostał jeszcze powrót do Ustrzyk Górnych na obiadokolację i wieczorne rozmowy w miłym towarzystwie.
Dzień trzeci: Pasmem granicznym z Przysłupia do Wetliny
Kolejny dzień rozpoczynamy wcześnie rano, a słońce wita nas radosnymi promieniami, wdzierając się przez okna do naszej sali jadalnej. Krótki opis planu dnia i w drogę, pasem granicznym z Przysłupia do Wetliny. Ten dzień zostanie okrzyknięty przez grupę wielokrotnym szczytowaniem. A temperatura powietrza sięgnie chyba 30°C. Gorący początek przygody czas zacząć! Jedziemy drogą nr 897 znaną jako Wielka Pętla Bieszczadzka, której długość wynosi 144 km, ale jeżeli doliczymy długość drogi w Wołosatem to będzie to łączna długość 155 km, ot taka ciekawostka. Przewodnik Marek opowiada o historii budowy tej drogi oraz o celu naszej dzisiejszej wycieczki. Droga którą jedziemy jest zachwycająca. Możemy podziwiać piękne krajobrazy oraz okoliczne góry. Ponadto, łączy miejscowości, w których znajdziemy wiele zabytków i różnych atrakcji turystycznych. Należy wspomnieć, że ww. droga przebiega przez Ciśniańsko-Wetliński Park Krajobrazowy, Bieszczadzki Park Narodowy, Park Krajobrazowy Doliny Sanu i Park Krajobrazowy Gór Słonnych. Ostatecznie Wielka Pętla Bieszczadzka doprowadza nas do naszego pierwszego celu podróży do Przełęczy Przysłup. Stąd za żółtymi znakami rozpoczynamy mozolną wspinaczkę na szczyt Jasło (1153 m n.p.m.). Upał powoli daje się we znaki, ale wszyscy jesteśmy dzielni i maszerujemy dalej za czerwonymi znakami w kierunku kolejnego szczytu Okrąglik (1101 m n.p.m.), podziwiając przy tym okoliczne panoramy rozciągające się w każdym kierunku. Tutaj część grupy skraca swoją wycieczkę i schodzi do Smerka, z uwagi na dalsze dość trudne zejście kończące tę wycieczkę. Kolejną część drogi przechodzimy lasem skryci przed żarem lejącym się z nieba, aby po ok. 2 h dojść do kolejnego odsłoniętego szczytu Płasza (1163 m n.p.m.), gdzie robimy zdjęcie z banerem PTT i krótki odpoczynek na popas, dodatkowo sycąc się panoramami wokół nas. Słońce przypieka nas jak rożen kurczaka, a na szczycie nie ma możliwości, aby cała grupa odetchnęła w cieniu. Uzupełniamy płyny i na wniosek formalny przewodnika Marka – przegłosowany jednomyślnie – idziemy dalej na szczyt Dziurkowca (1189 m n.p.m.) i dalej Rabiej Skały (1199 m n.p.m.). Takiej lampy chyba nikt z nas się nie spodziewał, a do domu daleko jak mówił Shrek w pewnej bajce. Ponadto szczytujemy raz po raz, aż pot leje się z czoła. Zmęczenie powoli daje się nam we znaki. Dochodząc do szczytu Rabiej Skały (1199 m n.p.m.) mamy już w nogach ponad 14 km i ok 1000 m przewyższenia. Przed nami ponad 2 h zejścia, miejscami dość ostrego, co daje ok. 8 km marszu. Szczyt Rabiej Skały jest naszym najwyższym szczytem, który dzisiaj zdobędziemy. Po krótkiej przerwie zaczynamy schodzić w kierunku Wetliny za żółtymi znakami. Wychodząc już na otwarte polany niedaleko Wetliny naszym oczom ukazuje się cudowna szeroka panorama z widokiem na Połoninę Wetlińską, a dalej na Caryńską. Z daleka na Caryńskiej dostrzegamy nowy budynek Chatki Puchatka. Ostatkiem sił robimy kilka zdjęć i udajemy się na wyznaczone miejsce spotkania z pozostałymi uczestnikami wycieczki, którzy zeszli do Smerka i razem z Panem Czesiem, przyjechali po nas do Wetliny. Wszyscy razem wracamy do Ustrzyk Górnych, jemy obiadokolację i spędzamy czas na długich rozmowach o ciekawych planach PTT związanych z kolejnymi wycieczkami. Niech to pozostanie słodką tajemnicą konwentu seniorów (łac. conventus – zgromadzenie, senior – starszy).
Dzień czwarty: Przez najpiękniejsze połoniny Bieszczadów
Ostatni dzień naszej przepięknej bieszczadzkiej przygody, również rozpoczynamy wcześnie rano, aby po śniadaniu i opisie trasy przez przewodnika Marka, dać się porwać falującym trawom połoniny bieszczadzkiej. Dzisiaj nigdzie nie jedziemy tylko po śniadaniu przy pomocy Pana kierowcy pakujemy bagaże do naszego białego busika. Chętni na niedzielną wyrypę meldują się gotowi do wyjścia, a pozostała część osób robi sobie szeroko rozumiany chillout. Idziemy tuż obok Domu Rekolekcyjnego czerwonym szlakiem na Szeroki Wierch (1268 m n.p.m.), aby później niewyobrażalnie piękną połoniną iść w kierunku Tarnicy (1346 m n.p.m.) naszego dzisiejszego celu wędrówki. Nie sposób opisać otaczających nas widoków. Przyjemny wiatr kołysał wysokie zielone trawy niczym fale na wzburzonym morzu. A po środku my idący w kierunku Tarnicy. Crem de la crem dla naszych oczu i ducha. Podążając tak przed siebie spoglądaliśmy a to na Bukowe Berdo, a to na Krzemień, a to na Halicz, wzdychając kiedy tam będziemy. Kiedy dotarliśmy do szczytu Tarnicy zrobiliśmy grupowe zdjęcie z banerem PTT i pogrążyliśmy się wszyscy w zadumie nad daleko widocznym szczytem Pikuja oraz pięknie zarysowaną Połoniną Równej widocznymi po ukraińskiej stronie. Ze szczytu Tarnicy zeszliśmy do Wołosatego, gdzie wszyscy razem naszym sprytnym busem wróciliśmy do Bielska-Białej, po drodze odwożąc przewodnika Marka do domu. W tym miejscu dziękujemy naszym przewodnikom Jankowi i Markowi za pięknie zaplanowaną czterodniową wycieczkę i wspólnie przeżyte chwile. Niech słowa ukraińskiego poety Tarasa Szewczenko pozostaną z nami ku pamięci zielonej Ukrainy.
Podaj-że rękę kozakowi
I szczerze serce jemu daj,
Dopomóż, bracie, wygnańcowi
Odtworzyć dawny, cichy raj!
Przemo Waga