Członek naszego Oddziału, Tomasz Muskała, postanowił uczcić 100-lecie Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego wchodząc na Czerwoną Ławkę i Koprowy Wierch oraz zdobywając Turystyczną Koronę Tatr za zaliczenie wszystkich 60 szczytów i przełęczy. Zachęcamy do zapoznania się z relacją z wycieczki:
Tatrzański, czerwcowy urlop mam już za sobą. Ambitnie złażone okolice bazy, którą był Zuberzec. Po głowie chodzą jednak niezrealizowane górskie cele… Miejsca, w których jeszcze nie byłem… Tak to, przyciągnąłem je myślami, aż się ostatecznie zmaterializowały…
Kilka posklejanych do kupy wolnych dni umożliwiają abym mógł jeszcze w szczycie sezonu wakacyjnego wyskoczyć w Tatry. Wstrzelam się na dodatek – jak to się mówi – w okno pogodowe,
a dokładnie „okno piekielne”.
Ten wyjazd to nie tylko zmierzająca ku finałowi realizacja projektu „TKT”, ale również uczczenie w ten sposób wspaniałej rocznicy: 100-lecia Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Bielsku-Białej.
Przełęcz Czerwoną Ławkę (2353 m n.p.m.) oraz szczyt Koprowego Wierchu (2363 m n.p.m.) – zamierzam zdobyć jako 57 i 58 miejscówkę z koronnej listy „60-tki” szczytów i wybitnych przełęczy.
Jest godzina pierwsza w nocy, gdy mój autobus wjeżdża na parking w Starym Smokowcu. Taki jest właśnie plan, który przewiduje drzemkę w drewnianej wiacie na parkingu – tylko po to aby w tym szalonym pomyśle przyoszczędzić na noclegu, a z pierwszego dnia wycisnąć jak najwięcej
– dlatego też nikogo nie angażuję w tę wyrypę.
Włos mi się chwilowo jeży, gdy wchodząc do tej uwitej w ciemność wiaty nagle słyszę jakieś chrumkanie… Cofam się i zarazem zaświecam czołówkę. Przychodzi ulga: otóż na ziemi,
w śpiworach, chrapie dwóch typów. (Jak się okazuje rano: zakończyli już przygodę z górami. Spóźnieni na swój autobus postanowili zabiwakować w tym miejscu). Nie powiem, jest mi od razu raźniej mimo, że towarzystwo śpi jak susły, a kontakt werbalny nastąpi dopiero rano.
Po kilku dłuższych i krótszych drzemkach na drewnianej ławie ostatecznie budzę się około 4 rano. Wrzucam coś na ząb, ogarniam plecak i przed piątą, kiedy niebo już jaśnieje ruszam w stronę „Hrebienioka”.
Słowackie Tatry witają mnie zimnym, sierpniowym rankiem. Wiedząc, że i tak rozgrzeje mnie za chwilę marsz z plecakiem, rozbieram się z kurtki i bluzy, które w nocy dawały mi optymalne poczucie komfortu. Krocząc już Doliną Zimnej Wody i zbliżając się do zamkniętej Rainerowej Chatki – najstarszego zachowanego do dziś budynku schroniskowego w tej części Tatr (z wiszącym łańcuszkiem bez pieczątki…) widziałem jak kursuje nade mną helikopter, transportując coś podwieszonego do liny. Po dojściu do Chaty Zamkowskiego zobaczyłem, że były to kegi, które ekipa helikoptera zwoziła tutaj z dołu, he, he.
Malownicza Dolina Pięciu Stawów Spiskich zaczyna się przede mną otwierać. Podejście do „Terinki” (schronisko Tery’ego) jest długie lecz bogate w widoki. Ożywają więc wspomnienia poprzedniego sezonu z drogi na Lodową Przełęcz… Wtedy był czerwiec, kiedy to z Jurkiem i Piotrem kroczyliśmy w śniegu zaopatrzeni w raki i czekany pięliśmy się na przełęcz. Teraz sierpień jest suchy jak pieprz… a moją „kondycję” spowalnia teraz co raz mocniej grzejące słońce. Przed schroniskiem uzupełniam płyny i zjadam bułę z kotletem. Po 20 minutach ruszam dalej. W zapasie mam jeszcze 2 litry wody w plecaku.
Mimo pełni sezonu zauważam słaby ruch turystyczny. W oddali dostrzegam, że na „Ławkę” wspina się tylko kilka osób, więc albo nocowali w schronisku, albo wyszli dużo wcześniej niż ja. Na miejscu w którym rozpoczyna się właściwy odcinek wspinania jestem o 10.40. Kilka metrów poniżej znajduje się zabezpieczony stalową liną odcinek szlaku „via ferraty”. U podnóża jak i u góry trasa jest oznaczona ostrzegawczymi tablicami. Na Czerwoną Ławkę szlak prowadzi bardziej prawą stroną skał, zaś szlak turystyczny zaczyna się od razu łańcuchem. Dzisiaj, dobre warunki pogodowe jak i te skalne pozwalają mi wspinać się bez używania łańcuchów (korzystam z nich dopiero przy zejściu), mogę więc cieszyć się dotykiem suchej i szorstkiej skały przez najbliższe pół godziny. Natomiast polecam ich używanie podczas gorszych warunków jak np. deszcz czy oblodzenia lub słabsze doświadczenie w turystyce wysokokórskiej, wtedy należy napiąć łańcuch obciążając go własnym ciężarem i iść stopami po skałach używając łańcucha jak poręczy.
No i oto jest! Wąska i przepaścista przełęcz: Czerwona Ławka. Kilka metrów powyżej w okolicy gdzie przebiega „ferrata”, zawieszona jest na repach pomalowana na czerwono deska. Podchodzę tam. Ktoś pozostawił nad nią kartkę z nazwą i wysokością przełęczy… Rozsądnie przewidywałem, że może być tłoczno tym bardziej, że miejsca jest mało, a tu proszę, jestem sam…
W kierunku, gdzie wyprowadza „ferrata” biegnie grań na Mały Lodowy Szczyt – nie powiem, bardzo kuszące, jednak może innym razem… Zaś po przeciwnej stronie zwiesza się wielka, skalista turnia Spągi.
Z Przełęczy wracam drugą stroną, przez Zbójnicką Chatę w kierunku Doliny Zimnej Wody. Szlak przemierza cały kawał doliny. Zatrzymuję się kilka minut drogi przed schroniskiem aby ścieżką podejść do stawu. Zdejmuję buty i koję stopy w wodach Sesterskiego Plesa. Co za ulga… Chatę mijam około godziny 13.00 i już bez postojów schodzę powoli do samego końca.
Szlak na Czerwoną Ławkę jest na pewno godny polecenia. Nie bez powodu znajduje się na liście Turystycznej Korony Tatr. Jest po prostu piękny! Oczywiście wymagający kondycyjnie i miejscami ekspozycyjny. Nie mówiąc już o widokach z tego miejsca!!! Z pewnością należy do tych najtrudniejszych tatrzańskich szlaków w Tatrach. Mając jednak niedawne porównanie, to osobiście stwierdzam, że więcej ekspozycji i wspinania znalazłem idąc granią w Tatrach Zachodnich (ściśle wytyczonym czerwonym szlakiem przez grań, bez korzystania z obejść) właśnie od Trzech Kop do Banówki.
Jutro dzień drugi. Dzisiaj nocuję w pensjonacie „Polska Krćma” (Polska Karczma). Nawiązując „pozytywną relacje” z właścicielami, dowiaduję się nieco o historii tego miejsca. Otóż… w latach 80-tych przyjeżdżali tutaj Polacy zalesiać Tatry. W tym miejscu się grupowali oraz biesiadowali. Postanowiono uczcić to miejsce taką właśnie nazwą, która upamiętni ten czas i ludzi.
Jest 14 sierpnia godzina 6 rano. Zjadam małe śniadanko i idę na „elektrićkę” – ta znakomita komunikacja szynowa „TEŹ” kursuje między Starym Smokowcem, Popradem, Szczyrbskim Jeziorem i Tatrzańską Łomnicą. Dzisiaj w plecaku mam zapas 3 litrów wody, he, he!
Po 43 minutach jazdy jestem na stacji „Popradske Pleso”. Potem godzinka (z dużym hakiem) asfaltem, który biegnie pod schronisko „Horsky Hotel Popradske Pleso”. Lecz nie idę dalej asfaltem, wcześniej na rozstaju szlaków odbijam nieco pod górkę i po skosie w lewo. Jest godzina 8.30 – stąd na Koprowy Wierch jeszcze 3 godziny. Szlak początkowo biegnie lasem. Dobrze, bo jest cień, a słońce już grzeje.
Mijam rozejście szlaków Nad Żabim Potokiem. Na prawo odbija czerwony szlak na Rysy (jak dobrze pamiętam szedłem tędy w 1997 roku razem z Małgosią). Teraz idę dalej prosto,
za niebieskim kolorem. O godzinie 10 jestem nad Wielkim Hińczowym Stawem. Staw robi wrażenie ogromnego jeziora i wraz z wielkimi, skalnymi szczytami tworzy przepiękny krajobraz górski. Jeśli komuś specjalnie nie zależy na zdobywaniu szczytów to tutaj może spędzić pół dnia na przyjemnej sielance kontemplując góry. Oj, warto tutaj przyjść. Dalej do przełęczy „Vyśne Koprovske Sedlo” na 2180 m. n.p.m. Patrząc stąd na Koprowy Wierch widać wyraźnie sylwetki ludzi na szczycie. Za chwilę zaczynają się podejścia. W tym ukropie to naprawdę męczące. Przystaję co kilkadziesiąt kroków. Nie myślałem, że opisując górską wycieczkę, będę o tym wspominał. Szlak jest ogólnie łatwy i gdyby nie to prażące słońce jakże byłoby przyjemniej… Przede mną jeszcze przedwierzchołek, który wędrowcom robi tzw. „zmyłę”, a z niego jeszcze około 10 minut do właściwego szczytu. Jeszcze kilka metrów łatwej wspinaczki i jestem – jest godzina 11:20. Na Szczycie Koprowego w porównaniu do Rysów jest jakby ciaśniej. Wierzchołek tworzy fantazyjną grań, jest skalisty, poszarpany i przepaścisty. Razem ze mną jest tutaj porozsiadanych po skałach około 15 osób. Przede wszystkim, warto tutaj przyjść dla panoramy Tatr. Widok łańcuchów ścian, szczytów i przepaści zapiera dech. To ekstaza dla oczu każdego miłośnika gór!
Potem, to już tylko długie zejście do wylotu doliny, aż do wspomnianej na początku „elektrićki”. Po drodze kilka cudnych potoków, które ukoiły moją szyję i twarz i ręce…
Tomasz Muskała