Góry Lubowelskie brzmią nieco tajemniczo i nie jeden z nas pewnie się zastanawiał gdzie takowe się znajdują. A to nic innego jak południowe pasmo Eliaszówki stanowiące przedłużenie pasma Radziejowej. Po polskiej stronie, pasmo to nazywane jest Górami Lubowelskimi, a u naszych południowych sąsiadów określane jest jako Ľubovnianska vrchovina.
Właśnie w niedzielę 18 września, przyszło nam się zmierzyć z tym fragmentem Beskidu Sądeckiego. Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy z Kosarzysk leżących administracyjnie w granicach Piwniczej Zdroju. Początek trasy leniwie piął się do góry, ale gdy zeszliśmy z drogi ostro wspinaliśmy sięw kierunku Chaty na Magórach. Nie był to co prawda długi odcinek, ale z pewnością, tego rześkiego dnia porządnie nas rozgrzał. I w takich „gorących” nastrojach dotarliśmy do pierwszego miejsca naszego postoju jakim była wspomniana przeze mnie chata. To niezwykle klimatyczne i spokojne miejsce nieco rozleniwiło nasze wędrowne zapały, które zatopiliśmy w gorącej herbacie i w pysznej szarlotce. I Choć chciało się zostać dłużej, to jednak wciąż czekała na nas Eliaszówka, na którą spod Chaty na Magórach, są raptem trzy kwadranse. Tym razem stromistość szlaku nie nastręczała żadnymi trudnościami. Zapatrzeni w poszukiwaniu grzybów, których tego dnia nie brakowało oraz pochłonięci rozmowami szybko zdobyliśmy szczyt Eliaszówki. Na szczycie znajduje się wiata oraz wieża widokowa, na którą trzeba wejść, aby móc podziwiać panoramy pobliskich gór. Pasmo Eliaszówki, to kolejny dobry przykład jak w wyniku zaprzestania wypasu kulturowego, okoliczne góry zarastają lasami. I nawet po wejściu na wieże, szybko się okazało, że ta jest zdecydowanie za niska, bowiem w kierunku południowym, mogliśmy podziwiać tylko i wyłącznie las. Na szczęście pozostała część panoramy Beskidu Sądeckiego, była jak na wyciągniecie ręki, a przeplatające ją ciemne obłoki nie przeszkadzały nam, aby ją podziwiać. I gdy wydawało się że tego dnia trafiliśmy na niemal idealną pogodę, to właśnie wtedy rozpadało się na dobre. Nam nie pozostało nic innego, jak tylko wyciągnąć peleryny i parasole, i ruszyć w dalszą drogę. I tak było już do końca naszego dnia. Deszczowa pogoda z chwilowymi przebłyskami słońca, towarzyszyła nam już do końca drogi. Mimo tego wszyscy z uśmiechami na twarzy pokonywaliśmy kałuże, a kaprysy pogody, wynagradzały nam licznie zbierane grzyby, których nie brakowało. Ostatnie kilometry naszej wędrówki pokonywaliśmy w otoczeniu osobliwych skałek, będące cechą charakterystyczną rezerwatu Biała Woda. Celem założenia tego rezerwatu była ochrona cennego i pięknego krajobrazu, a także licznie tam występujących elementów przyrody nieożywionej w formie skał wapiennych, turni oraz flory występującej na podłożu wapiennym.
O tym że deszczowa pogoda nie sprzyja schodzeniu, przekonało się kilka osób, które zaliczyły zjazd na czterech literach i co było widać, niektórym nawet to bardzo przypadło do gustu;) Nieco przemoknięci i zziębnięci, dotarliśmy do Jaworek, w których to w jednej z karcz zatrzymaliśmy się, aby ogrzać się gorącymi daniami. Podróż powrotna także upłynęła nam pod znakiem deszczowej pogody, która ku naszemu zdumieniu, naglę się poprawiła i do Bielska dotarliśmy w blasku zachodzącego słońca.
Wojtek Biłko