Góry Rumunii – wyprawa trekkingowa – 26 sierpnia – 2 września 2023 r.

[…] Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, żeby trwały.

Wisława Szymborska „CHWILA”

Wiadomość

Końcówka lutego 2023 r. Na wiosnę się nie zanosi. Wszyscy z utęsknieniem wypatrujemy słońca za oknem. W biurze wita mnie mój przyjaciel, wołając: Jedziesz ze mną na wyprawę górską do Rumunii? Wyjazd planowany jest końcem sierpnia przez Polskie Towarzystwo Tatrzańskie Oddział w Bielsku-Białej. Choć termin wydaje się odległy, po przeczytaniu programu, podejmuję szybką decyzję. Jadę.

Przygotowania

Początek okazuje się najprostszy. Wizyta w siedzibie PTT. Przyjęcie w grono członków. Krótka rozmowa telefoniczna z Panem Janem Nogasiem. Pierwsze opłaty. Dalej jest trudniej. Po każdym weekendzie mój przyjaciel rozlicza mnie z „przygotowań rumuńskich”, czyli pada kontrolnie: Byłaś w górach? Jaką trasę przeszłaś? Ile godzin i jak twoja forma? Robi się co raz cieplej. Jeździmy w Tatry. Zaczynamy intensywnie żyć Rumunią, choć przed każdym z nas jeszcze oczekiwane wakacje w rodzinnym gronie. Wieczorami posyłamy sobie zabawne mmsy, dotyczące górskich wypraw. Sprawdzamy moje buty. Ustalamy co powinnam jeszcze kupić na wyprawę.

Zaskoczenie

Wyjazd zbliża się milowymi krokami. Wracam z wakacji, po to by za kilka dni ruszyć do Rumunii. Dwa dni przed wypadem budzę się z bolącym gardłem i gorączką. Lekarz stwierdza anginę i rekomenduje silny antybiotyk. Jeśli chcę dać sobie szansę, muszę zdecydować się na wzmożone leczenie domowymi sposobami. Do ostatnich godzin przed wyjazdem leżę przysłowiowym plackiem, a termometr pokazuje 38,4°C. Rezygnować? Wątpliwości rozwiewa mój mąż: „Jedź, a w razie trudności przyjadę po ciebie samochodem, to tylko kilka godzin drogi”. Nasza podróż rozpoczyna się z opóźnieniem. Ktoś, podobnie jak ja, napotkał na życiowe niespodzianki. W brakujące miejsce wchodzi nowy uczestnik, który w ciągu godziny pakuje plecak i dociera na płytę dolną PKS. W autokarze zajmuje miejsce obok kolegi przede mną i tym samym obaj stają się moimi podróżnymi sąsiadami. Jak się później okaże, towarzysz nowego, na trasie sypie kawałami jak z rękawa, a gdy trzeba poda pomocną dłoń przy upadku w kosodrzewinie. Plan sypie się także w pierwszy dzień – droga na przełęcz Gutai jest zamknięta. Rozpoczynamy więc od zwiedzania „Wesołego Cmentarza” i kompleksu monastyrów. Lekkie rozczarowanie i trudy upalnego, rumuńskiego dnia łagodzi chłodne piwo. Niestety, nie dla psa kiełbasa, gdyż lecząc anginę, mogę pocieszyć się co najwyżej kawą i obserwacją sączących trunek kolegów.

Mój Pietrosul

Wyprawa na Pietrosul rozpoczyna się krótką wizytą w cerkwi. Proszę Boga, by dał mi nogi, jak nogi jelenia i by prowadził mnie na wyżyny. Mój przyjaciel zostaje wyznaczony na „zamkowego”, co bardzo mi odpowiada, bo nie muszę gnać za przewodnikiem-pędziwiatrem. Droga mozolnie pnie się ku górze. Gdy docieramy do postoju przy potoku jestem zlana dzikim potem i czuję, że angina nie odpuszcza. Kolejny dłuższy postój to Lacul lezer. Nad uroczym stawem, powstałym w kotle polodowcowym, położonym na wysokości (1825 m n.p.m.) odpoczywamy przed ostateczną wspinaczką. Powoli, zakosami, docieram na wypłaszczenie przed wierzchołkiem. Opadam z sił, choć szczyt Pietrosula mam już w zasięgu wzroku. Wokół roztacza się morze gór. Przyjaciel mobilizuje mnie obietnicami zaproszenia na dobrą kawę w Borsie i dosłownie wlecze mnie w kierunku tabliczki PIETROSUL 2303 m n.p.m. Wbrew swojemu ciału i zmęczeniu docieram do celu. Choć to piękny, upalny i słoneczny dzień drżę z zimna. Wokół koledzy z grupy obsiadają szczyt jak jemiołuszki drzewo. Znajduję miejsce na dużym rozgrzanym głazie. Kładę się. Zamykam oczy. Ciepłe ramiona Pietrosula powodują, że zapominam o trudach drogi, bolącym gardle i gorączce. Jestem tylko ja i on – mój Pietrosul. Mały kamyk ze szczytu wkładam do kieszeni. Po policzkach płyną mi łzy.

Nie taki diabeł straszny jak go malują

W kolejnym dniu zdobywamy Toroiagę. Mimo obaw, że to trasa znacznie trudniejsza, niż pietrosulski szlak niebieski, wszyscy radzimy sobie świetnie. W drodze powrotnej odczuwam przeciążenie lewego kolana. Sytuację ratuje kolega z grupy – goprowiec i mój osobisty anioł stróż. Do końca wyprawy korzystam z użyczonej przez niego ortezy. Nad naszymi głowami wisi ryzyko burzy, więc mobilizuję się do jak najszybszego zejścia z grani. Widoki zapierają dech w piersiach. A ja nawet cieszę się, że noga mnie spowalnia. Mogę zapisać te rajskie obrazy w swojej pamięci i sercu. Na zawsze. Tego nikt nie może mi zabrać.

Szacunek

Z radością przyjmuję zasadę, że podczas wyprawy rezygnujemy z form grzecznościowych i mówimy do siebie na ty. Poważny i szanowany przez wszystkich człowiek gór – Jan Nogaś staje się dla mnie Jankiem. I jak bardzo to zdrobnienie do niego pasuje! Z podziwem obserwuję jego wspinaczkę, łagodną postawę i jakąś nieopisaną siłę, którą nosi w swoim wnętrzu. Na zawsze młody.

Dni płyną

Z każdym kolejnym dniem jest lepiej. Przyzwyczajam się do wysokości, wysiłku i tempa. Choć nadal jestem chora, czuję, że najgorsze za mną. Mimo deszczu z modyfikacjami przewodnik realizuje program wyprawy. Koński Wodospad i Lacul Izvoru Bistritei. W kolejnym dniu Cornul Nedeii, Dealul Negru i po dzikiej walce z kosodrzewiną Cearcanul. Realnie oceniam moją formę i korzystam z opcji krótszej trasy, dołączając do grupy prowadzonej przez Janka. Dzięki temu lepiej poznaję innych uczestników. Wspólnie pijemy kawę i herbatę na przełęczy Prislop w Cabana Alpina. Właścicielka świetnie rozumie nasz język i operuje wieloma zwrotami, co powoduje, że czujemy się swojsko. Na ścianie polski akcent – tablica upamiętniająca osobę zmarłego tragicznie, polskiego przewodnika Radosława Kostuja – znawcy i miłośnika rumuńskich gór. W kolejnym dniu rezygnuję z wejścia na Gargalu i w raz z małą grupą prowadzoną przez Janka trafiam nad Lacul Izvoru Bistritei. Prawie dwie godziny cudownej laby, z twarzami wystawionymi ku słońcu. I cisza, wszechobecna, przenikająca. Widoki jak w naszym Morskim Oku, ale wszystko mniejsze i zdecydowanie tłumów brak. Cóż za magia! Powolny powrót w kierunku przełęczy Prislop pozwala na robienie zdjęć i rozmowy.

Być częścią przyrody

Jeśli chcesz zobaczyć jak człowiek żyje w zgodzie z naturą, staje się jej częścią, jak dwa światy człowieka i przyrody przenikają się wzajemnie zatrzymaj wzrok na jednej z naszych towarzyszek wędrówek. Wszystkie napotkane zwierzęta to jej bracia i siostry. Na śniadaniach zbiera smakowite kąski, którymi dzieli się z napotykanymi psami. Kozy, krowy, barany muszą być przynajmniej dotknięte lub pogłaskane. Gdy spotykamy wypasające się wolno konie, jeden z nich odważnie przytula się do niej i pozuje do zdjęć jak stary kumpel. Szczerzy ząbki, pomlaskuje i ciągnie kobietę za ucho. Miałam przyjemność dzielić pokój z tą niezwykłą kobietą przez czas wycieczki. Na nocleg zabierała ze sobą swoje skarby- zebrane w lesie grzyby i zioła, choć ponoć nadal szuka macierzanki. Każdą wolną chwilę w pogoni za przewodnikiem poświęcała na zbiór borówek i brusznicy. Przebywać w jej towarzystwie to zjawiskowe doświadczenie! Przytulam ją mocno do serca.

Przyjaźń

W rumuńskie góry zabrałam to co mam najcenniejsze – mojego przyjaciela. Znamy przysłowie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. I to prawda. Góry i ekstremalne warunki pokazują to najlepiej. Wróciłam bogatsza o nowe doświadczenia. Czułam przyjacielską, pomocną dłoń jak nigdy. Mój przyjaciel ma taką cudowną cechę, że zawsze stoi w odpowiedniej odległości – nie przytłacza, daje ci przestrzeń do działania, ale gdy spadasz trzyma mocno, a nawet gdy trzeba niesie we własnym plecaku na szczyt Pietrosula. Dzięki atmosferze jaką roztaczał jako „zamkowy” nasze grono stale poszerzało się na trasie. Przestaliśmy pędzić, staliśmy się uważni na to co nas otacza. A po trudach dnia miło było spotkać się na łyczek palinki i posłuchać gitary, pośpiewać. Nawet urządziliśmy urodziny. Chyba kolejne osiemnaste!

I co dalej?

Ostatni wieczór przed powrotem. Janek dziękuje wszystkim, wręcza też legitymacje członkowskie. W drodze powrotnej zostaje nam do zdobycia Koguci Grzebień, co okazuje się pięknym i malowniczym doświadczeniem.
Czego nauczył mnie ten wyjazd? Pozwolił doświadczyć wielobarwności i różnorodności ludzi w grupie, być sobą, akceptując potrzeby innych. Janek, cytując tylko fragment, powiedział – […] wszystkich gór nie zdobędziesz, ale warto próbować! I właśnie, tak zamierzam zrobić.

Nostalgia

W biurze, które dzielę z moim przyjcielem stoi małe, szklane pudełko, a w nim kamienie z dwóch zjawiskowych szczytów – Pietrosula i Toroiagi. Przypominają o potędze i pięknie gór, o naszej małości względem sił przyrody. Przypominają także o wytrwałej przyjaźni. Zamykam więc oczy. Na powrót czuję ciepło głazu na szczycie Pietrosula.

„Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, żeby trwały .”

Magdalena Hyrlik

cała grupa na Petrosulu – najwyższym szczycie Gór Rodniańskich

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2023. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.