Od dłuższego czasu chodził za nami najwyższy wierzchołek Austrii – Grossglockner. Niestety, z różnych przyczyn nie było nam dane wyjechać jedną grupą, w związku z czym w tym rejonie Wysokich Taurów wspinaliśmy się w dwóch zespołach.
Pierwsza grupa w składzie: Szymon Baron, Andrzej Chrobak, Kinga Marszałek i Grzegorz Ormaniec wyruszyła w niedzielne przedpołudnie by po niemal dziewięciu godzinach jazdy dotrzeć do Lucknerhaus. Tutaj, na wysokości niemal 2000 m n.p.m. spędziliśmy nocleg.
Ponieważ prognozy pogody nie wróżyły nic dobrego na wtorek, postanowiliśmy po dobrze przespanej nocy wyruszyć na lekko w stronę wierzchołka. Minęliśmy dwa schroniska (Lucknerhütte – 2241 m n.p.m. oraz Stüdlhütte – 2802 m n.p.m.), po czym związaliśmy się i weszliśmy na lodowiec Ködnitzkees by wczesnym popołudniem dojść do najwyżej położonego w tym rejonie schroniska – Erzherzog Johann Hütte (3454 m n.p.m.). Postanowiliśmy przenocować w schronie, bowiem schronisko było jeszcze nieczynne i z samego rana wyruszyć na atak szczytowy.
Niestety, pogoda była bardzo niestabilny i wkrótce w gęstej mgle zdecydowaliśmy się na odwrót z trudem odnajdując EJH. Udało się osiągnąć wysokość około 3600 m n.p.m.
Powrót na parking był o wiele przyjemniejszy. W niższych partiach nie zalegały chmury, widoczność była dużo lepsza, a przejście przez lodowiec nie nastręczało problemów. Jeszcze ciepły posiłek w Stüdlhütte i około 15-tej zameldowaliśmy się na parkingu, na którym zakończyliśmy naszą działalność w rejonie Grossglocknera.
Niestety, nie udało nam się spotkać drugiej czwórki z naszego Oddziału, która dopiero zmierzała w Wysokie Taury.
SB
.
Najwyższy szczyt Austrii – Glossgrockner (3798 m n.p.m.) był głównym celem wyjazdowym czwórki członków naszego oddziału – Łukasza Kudelskiego, Doroty Kalarus, Łukasza Gierlasińskiego i Ani Wołowiec.
Do Lucknerhaus docieramy ok. 8 rano w czwartek, 19 czerwca po kilku dniach spędzonych na ferratach. Po krótkim przepakowaniu ruszamy w kierunku pierwszego ze schronisk – Lucknerhütte (2241 m n.p.m). Po godzinie z minutami docieramy do niego. Tutaj korzystamy z możliwości wywiezienia plecaków wagonikiem do następnego schroniska – Stüdlhütte (2802 m n.p.m). Koszt transportu jednego plecaka – 4 euro; ulga dla pleców – bezcenna. Po krótkim postoju na lekko ruszyliśmy w górę,by po niespełna trzech godzinach dotrzeć do wspomnianego schroniska. Tutaj nastąpił dłuższy postój na posiłek, regenerację i pożegnanie, bowiem Dorota nie ruszyła do góry.
Powoli pięliśmy się w górę przez lodowiec w kierunku EJH (3454 m n.p.m.) coraz bardziej odczuwając wysokość. Słońce przygrzewało i nikt z nas nie dopuszczał do siebie myśli, że tego dnia nie uda się wejść na szczyt. Tuż przed schroniskiem EJH popsuła się pogoda, zaczął sypać śnieg, a widoczność spowiła gęsta mgła.
W schronisku chorobę wysokościową odczuwać zaczęła Ania, toteż po krótkim oczekiwaniu na okno pogodowe pozostała w schronisku. Na szczyt ruszyli oba Łukasze i obaj nie zdobyli szczytu, zawracając z grani Kleinglockner, by w gęstej mgle szukając drogi powrotnej dotrzeć z powrotem do schroniska.
Nocleg spędzamy w EJH, by około siódmej, przy padającym śniegu, rozpocząć schodzenie w dół. Na parking docieramy przed godz. 13-tą i po niecałej godzinie wyruszamy w drogę powrotną do domu.
Tym razem Wielki Dzwonnik nie dał się pokonać, ale… do następnego razu…
Ł.G.
.