Pierwszy wyjazd już za nami. Naszym celem był Grześ. Szczyt w Tatrach Zachodnich wznosi się na wysokość 1653 m n.p.m. Do pokonania w tym dniu było prawie 20 km. Śmiałkowie musieli nie tylko pokonać tak długi dystans, ale również stawić się na zbiórce o 6-stej rano. Wycieczka zaczęła się od drzemki w autokarze. Poznaliśmy również naszego przewodnika, który miał nas bezpiecznie doprowadzić do celu. Niektórzy wykorzystując każdą chwilę uczyli się do poniedziałkowych kartkówek i sprawdzianów lub raczej nadrabiali stracony czas i sprawdzali poranne wiadomości w swoich smartfonach. Każdy był ciekaw, jaka będzie pogoda. Pierwszą przerwę po 1,5 godzinnej jeździe zrobiliśmy na stacji z kwiatem lotosu w Zawoi. Szybkie rozprostowanie nóg, wizyta w świątyni dumania i dalsza podróż. Na miejscu byliśmy około godziny 9.
W planach było małe udogodnienie. Od przystanku w Dolinie Chochołowskiej do Polany Huciska (hmmm około 3,5 km) przejechaliśmy kolejką.
Dalszą drogę do schroniska musieliśmy przebyć piechotą (prawie 4 km marszu). Spacer Doliną Chochołowską nie sprawił nikomu trudności. Po drodze zobaczyliśmy wywierzysko Chochołowskie, leśniczówkę TPN (niegdyś schronisko), zatrzymaliśmy się na Polanie Trzydniówki i wysłuchaliśmy historii o wizycie papieża Jan Pawła II w schronisku.
I tutaj w miarę płaska i prosta droga dobiegła końca. Wejście ze schroniska na szczyt to przewyższenie ponad 500 m. Długość trasy to niemal 2,5 km, a tabliczka pokazuje magiczny czas 1 h 45 min.
Wejście na szczyt wynagradza wszystkie trudy. Zadowoleni z siebie zrobiliśmy kilka zdjęć, a następnie wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Z uwagi na to, że musieliśmy pokonać około 10 km (tym razem bez kolejki), ostatni odpoczynek zrobiliśmy w schronisku.
Z Doliny Chochołowskiej wyruszyliśmy około 17, a do Bielska-Białej dojechaliśmy po 20. Czy wycieczka była udana? Chyba każdy był zmęczony, ale zadowolony. Do zobaczenia wkrótce!
Andrzej Tkocz