„Marzenia się spełniają – trzeba tylko dużo marzyć” – tak wpisała się do mojego pamiętnika Agata Włodarczyk-Bucharowska. Słowa te potwierdziły to, że… można przejść Himalaje Garhwalu na dwóch nogach (we dwoje) i na czterech łapach (z psem) mając tylko trochę grosza w kieszeni, dużo chęci i odwagi… Zacznijmy jednak od początku.
Po raz pierwszy gościliśmy w Książnicy Beskidzkiej w Bielsku-Białej dwoje młodych podróżników, którym w chodzeniu po górach od kilku lat towarzyszy pies. Agata Włodarczyk-Bucharowska (1984), Przemek Bucharowski (1980) i pies Diuna (2012) przybyli do nas, aby opowiedzieć o tym, co przeżyli w 2013 roku podczas pobytu w Indiach i w Himalajach Garhwalu. Zaprezentowane zdjęcia i ciekawe opowieści o tym wszystkim, co składało się na ich życie „we troje” w stolicy tego wielkiego i egzotycznego dla nas kraju, były dopiero początkiem przygody, której pomysł praktycznie realizował się tam na miejscu, tak jakby na gorąco.
Pojechali do Indii na kilka miesięcy w zupełnie innym celu. Mieli się wspinać, fotografować, szkolić… Zabrali ze sobą psa Diunę. Pies ten, suczka, rasy wilczak czechosłowacki jest skrzyżowaniem psa i wilka. Ogólnie jest to rasa psa trudnego i wymagającego. Często mylnie nazywany był lisem, choć wyglądał jak wilk. O tej rasie psów też można by tu wiele napisać.
Zachwyt stolicą Indii Nowe Dehli trwał dwa tygodnie, bo później oboje zauważyli już tylko tę drugą, ciemniejszą stronę życia w tym kraju. Zwierzęta (krowy, małpy, słonie, dzikie świnie itd.) nie są tam traktowane należycie jakby się nam wydawało, czyli tak, jak „święte”. Dlatego nasi podróżnicy nie czuli się tam swobodnie, ich pies też! Okazało się, że miejscowa mentalność i obyczaje względem zwierząt stanowiły dla nich nie lada problem…
Wtedy to, po dwóch miesiącach pobytu w Indiach postanowili uciec z wielkiego miasta pełnego zgiełku, hałasu, smogu i brudu. Chcieli już wracać do domu, do… no właśnie, do czego? Nie mieli przecież dachu nad głową, samochodu i pracy, bo wcześniej… zaryzykowali!!! W tym całym zamieszaniu „pomógł” im pies, a także machina „papierków” potwierdzających, że jest on całkowicie zdrowy. Do powrotu zabrakło bowiem jeszcze tylko jednego dokumentu – certyfikatu, określającego poziom przeciwciał dla wirusa wścieklizny we krwi psa. Bez niego nie można przekroczyć granicy jadąc do Unii Europejskiej.
Obojgu wcześniej marzyło się wiele miejsc na świecie, w tym wielka podróż w Himalaje. Właśnie to marzenie zrealizowało się dwa lata temu jakby przypadkiem, bo czas załatwienia wspomnianego wyżej dokumentu – certyfikatu dla psa był długi, bo aż trzy miesiące! To była dosyć skomplikowana i kosztowna historia z tym dokumentem. Jej opis zająłby tu sporo miejsca. Szkoda było czasu naszym odważnym podróżnikom na bezczynne czekanie na wynik badania krwi psa, dlatego podjęli tak na gorąco i spontanicznie kolejną decyzję: Himalaje!
„(…) Skoro ze względu na psa nie mogliśmy po prostu wsiąść do pociągu i ruszyć w podróż po Indiach, a idea kupna samochodu spaliła na panewce, spędzenie trzech miesięcy na wędrówce przez góry nie wydawało się już tak szalonym pomysłem. Przecież od zawsze marzyliśmy o podróży w Himalaje”.
Za zarobione w Indiach pieniądze pojechali „taksówką” w Himalaje Garhwalu z zamiarem przejścia całego pasma ze wschodu na zachód, od Munsiari do Gangotri. Nie zamierzali się nigdzie wspinać. Chcieli „tylko” przejść te góry z psem, bez wsparcia agencji turystycznej i tragarzy, przy jak najmniejszym budżecie.
Cały bagaż nieśli na plecach w ciężkich plecakach. W plecaku Agaty ¾ zawartości stanowiła karma dla psa. Wędrówka 500 km trwała 55 dni, osiągnęli wysokość 4400 m n.p.m., a w pionie pokonali ponad 63 km! Po drodze mijali wysokie himalajskie szczyty: Panch Chuli, Nanda Devi, Nanda Khat, Nanda Kot, Maiktoli, Trisul, Shivling i Bhagirathi. Co dwa tygodnie schodzili jednak w doliny do miejscowości, gdzie mogli zaopatrzyć się w żywność. Odwiedzili aż 12 himalajskich dolin.
„(…) Pokonaliśmy tyle przeciwności, wiele razy musieliśmy odpuścić, zmieniać plany, godzić z porażką. A potem otrząsaliśmy się, zarzucaliśmy plecaki, przypinaliśmy do smyczy psa i ruszaliśmy dalej – bogatsi o kolejne doświadczenie. Teraz jednak nie było odwrotu. Tu, kilka kilometrów od źródeł Gangesu, kończyła się nasza trwająca 55 dni himalajska odyseja. Musieliśmy wracać.” – czytamy w książce.
A jaki był koniec tej himalajskiej przygody? Nie zdradzę, ale zachęcam do przeczytania książki Agaty Włodarczyk i Przemka Bucharowskiego pt. „Wataha w podróży. Himalaje na czterech łapach”, nagrodzoną tytułem książki roku 2015 przez czytelników „Magazynu n.p.m.” Tę książkę warto przeczytać!
Szczególnie interesująca była opowieść o tym, co kryje w sobie Nanda Devi i dlaczego wejście na ten szczyt jest od roku 1983 zabronione. Piękne było zdjęcie tej góry wraz z sąsiednim Nanda Devi East zdobytym przez Polaków w 1939 r. Zresztą wszystkie zaprezentowane zdjęcia były niezwykle interesujące.
Jak napisała Agata na swoim blogu: „ (…) Podróżowanie z psem to najlepsze, co do tej pory nam się przytrafiło (bez psa nie byłoby Himalajów, wielu przygód i książki)”. Być może nie byłoby też i tego dzisiejszego spotkania z Agatą, Przemkiem i Diuną. Tego mojego skromnego opisu również!
A co robiła podczas prelekcji Diuna? Była bardzo grzeczna. Najpierw schowała się pod fortepianem, a później pod stolikiem między Agatą i Przemkiem. Tam cierpliwie przesiedziała i przedrzemała czas prelekcji, a być może i wsłuchiwała się w słowa o niej, o trekkingu, o himalajskich przygodach… A gdy na koniec rozległy się brawa dla naszych prelegentów – wstała, bo i jej te brawa też się należały!
Patrząc po tej prelekcji na pobliskie nasze Beskidy (lekko ośnieżone), możemy teraz pomarzyć (tak, jak to Oni zrobili!) o górach: tych wyższych i najwyższych, tych bliższych i dalszych. Możemy to zrobić, bo jak napisała Agata: „Marzenia się spełniają – trzeba tylko dużo marzyć”.
CS
.