Kiedyś ktoś mnie zapytał: „Dlaczego chodzisz po górach?” Odpowiedziałem, że ludzi można podzielić na dwa rodzaje: na tych, którym nie trzeba tej pasji tłumaczyć i na tych, których się jej nie wytłumaczy.
Piotr Pustelnik
Po raz kolejny w tym roku przewodnik tatrzański Konrad Gonciarczyk zabrał nas w magiczne Tatry Zachodnie. Wycieczka ta odbyła się w niedzielę, 21 lipca. Spotkaliśmy się na dworcu PKS o nieprzyzwoitej, nocnej godzinie, czyli o 3 nad ranem.
Naszą długą wędrówkę zaczęliśmy od parkingu na Siwej Polanie (910 m), która znajduje się u wylotu Doliny Chochołowskiej. Na Siwej Polanie znajduje się krzyż upamiętniający lądowanie helikoptera z Janem Pawłem II na pokładzie w czasie jego pielgrzymki w dniu 23 czerwca 1983 r.
Po około godzinie drogi Doliną Chochołowską doszliśmy do Polany Trzydniówka. Z tego miejsca czerwonym, dość wymagającym kondycyjnie, szlakiem wyszliśmy na Trzydniowiański Wierch (1758 m), nazwa pochodzi od Hali Trzydniówki, skąd rozpościerał się pierwszy widok na najbliższe szczyty (Kominiarski Wierch i Ornak). Wędrując dalej zielonym szlakiem, można było zauważyć białe skałki z kwarcytu nazywane Gęsiami.
W pięknej pogodzie doszliśmy do Kończystego Wierchu (2002 m). Szczyt ten swoją granią oddziela wyraźnie od siebie doliny Starorobociańską i Jarząbczą. Od tego momentu szliśmy już wzdłuż granicy polsko-słowackiej. W czasie dalszej wędrówki, wszyscy z nas musieli wykazać się niesamowitym hartem ducha i wytrzymałością fizyczną, ponieważ czekała nas jeszcze niezła wspinaczka.
Cel naszej wycieczki ukazał się po około godzinie marszu – Jarząbczy Wierch (2137 m), którego nazwa pochodzi od góralskiego rodu Jarząbków. Na szczycie wykonaliśmy pamiątkowe zdjęcie oraz z uwagą słuchaliśmy ważnych informacji od naszego przewodnika. Odpoczywaliśmy racząc się niesamowitymi widokami, ponieważ najlepszy widok jest po najtrudniejszej wspinaczce: Raczkowe stawy, Rohacze, Bystra, Strarorobociański Wierch masyw słowackiego Barańca.
Dalszą drogę kontynuowaliśmy trawersem Łopaty (1958 m), po czym weszliśmy na Wołowiec (2064 m). Tutaj również wykonaliśmy pamiątkowe, wspólne zdjęcie.
Schodziliśmy niebieskim szlakiem do schroniska na Polanie Chochołowskiej, gdzie zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek.
Była to jedna z najdłuższych (13 godzin, 30 kilometrów) i najbardziej wymagających pod względem sumy podejść (1900 metrów) wycieczek w historii bielskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Dla wielu z nas był to sprawdzian kondycyjny i wytrzymałościowy, jak również szukanie kontaktu z naturą, gdzie nie liczy się świat zewnętrzny, tylko TY i poczucie wewnętrznego ducha niezależności i poczucia wolności.
Gabriela Klimek