Dwóch członków Oddziału PTT w Bielsku-Białej wraz z trójką znajomych wybrało się w Karpaty Ukraińskie by zmierzyć się ze szczytami wchodzącymi w skład Korony Beskidów Ukraińskich. Poniżej publikujemy relację z tego wyjazdu:
Pewnego dnia dostaję telefon z zapytaniem czy jedziemy na Ukrainę celem zrobienia Korony Beskidów Ukrainy. Myślałem, że to żart, ale odpowiedziałem, że jadę i tak oto pewnego dnia pięciu chłopa zebrało się z plecakami i dało nogę na Ukrainę. Nie będę opisywał drogi, gdyż zabrakłoby czasu, lecz po ponad 20 godzinach wylądowaliśmy w miejscowości Worochta.
Sama miejscowość to mała wioska, można powiedzieć, że coś w rodzaju niby maleńkiego miasteczka. Zakwaterowaliśmy się i już następnego dnia grupa „Piratów Beskidów” zaatakowała szczyt Rutyło.
Sama droga dość ciężka. Z początku błoto, ale cóż… trzeba iść naprzód. 🙂 Przyroda cudna, można powiedzieć, że „dzika”. Na polanie stado zwierząt rogatych marki „krowa dzwonkowa”. Każda posiada sygnalizację dźwiękową pod szyją. Były one dość zdziwione na nasz widok, ale nie wykazywały agresji w naszą stronę. Wreszcie udało… Jest szczyt i ulga, że go znaleźliśmy. I zaczęły się: „ach jak cudnie”, „jakie widoki”, mimo że pogoda nie była zbyt ciekawa. Były pamiątkowe fotki, flaga Polski i baner.
Po powrocie narada „wojenna” co dalej. Następny dzień był deszczowy, więc poszliśmy zwiedzać miejscowość. Można powiedzieć, że dziura, ale co ciekawe mają lepiej rozwinięta sieć kolejową i o dziwo działającą. Ale widać, że w kraju jest stan gotowości bojowej. Każdego mostu i tunelu pilnują strażnicy, co udało nam się „uchwycić” na fotkach. Ale tak, by nie rzucać się w oczy.
Kolejnego dnia w pięciu chłopa poszliśmy „szukać” Baby Ludowej. 🙂
Około dwudziestoletni kierowca, który nas woził, szarżował jak na Camel Trophy autem, którego marki ze względu na reklamę nie podam, na blachach hiszpańskich. Dowiózł nas jednak na miejsce. Jakież było nasze zdziwienie gdy wysiedliśmy przy punkcie kontrolnym, a że był to pas przygraniczny, pilnujący żołnierz z podejrzeniem patrzył na nas. Zabrał nasze paszporty i poszedł do swego gniazda. Po chwili wrócił, oddał paszporty i wypytał po co i dokąd idziemy. Jakoś udało nam się go przekonać i sam wskazał drogę, łajza, ale w inną stronę. Po perypetiach z trafieniem na właściwą drogę wyszliśmy niczym ostatni partyzanci z lasu na drogę.
Idąc tą drogą dotarliśmy na połoniny i znów było „ach” i „och”, a potem „ale widoki”. Dookoła faktycznie przecudne widoki. Idąc dalej napotykamy na stado owiec, co jest już u nas rzadkością. Potem mijamy dość ciekawa bacówkę. Niby było trzech pastuchów, ale sama bacówka dziwnie wyglądała. Mianowicie był maszt dość wysoki, na którym powiewała flaga Ukrainy i Unii Europejskiej, obok był prysznic, zadaszenie, stół jak na obrazie „Ostatnia wieczerza” na około 12 osób… Pytam jednego z nich o tę słynną Babę Ludową, a ten mi że nie wie, że jest tylko pastuchem. No nic, poszliśmy dalej i napotykamy stado rogatych zwierzaków z dzwonkami pod szyją. Ominęliśmy całe to rogate towarzycho lekko z boku, gdyż jeden rogaty jegomość zbyt ciekawie się nam przyglądał.
Wreszcie jest Baba Ludowa. Nawet tabliczka, że należy do Korony Beskidów. No, heja za aparaty i fotki lecą: flaga, baner itp. Nawet żartowano ze mnie, gdyż miałem koszulkę ze schroniska pod Babią Górą, twierdząc że Babia Góra spotkała Babę Ludową. 🙂 Oczywiście nie obyło się bez kawy, którą gotował nam Wiesio. 🙂 Po konsumpcji, tzn. dokładnie po odciążeniu plecaków ruszyliśmy z powrotem mijając dziwną bacówkę uzbrojoną w anteną satelitarną. Po paru chwilach z lasu na połoninę wyjeżdża ciężarówka pełna wojska bacznie się nam przyglądając. Zeszliśmy z drugiej strony, niż wchodziliśmy i o dziwo, tam jest jednostka wojskowa. Przechodząc obok wesołka, który podał nam inny kierunek, żartowniś zaczął się interesować co widzieliśmy. Odpowiedzieliśmy ze owce, krowy, krajobrazy i że znaleźliśmy Babę Ludową. Zapytał jednak, czy dali nam mleka…
Następnego dnia zdobywaliśmy Howerlę, obecnie świętą górę Ukraińców. Idąc na szczyt mijaliśmy słupki graniczne z lat, kiedy przebiegała tam granica między Polską a Czechoslowacją. Wreszcie docieramy na szczyt. Obelisk, który się tam znajduje jest zniszczony. Podobno robi to jakaś „młodzieżówka” prorosyjska. Widoki za to są cudne na każdą stronę.
Kolejny dzień to zdobywanie Bliźnicy. Przechodzimy obok ośrodka narciarskiego. Warunki zimowe muszą być tam naprawdę świetne. I tu, pod samym szczytem zaskakuje nas burza. Każdy z nas robi na szybko ujęcie pod znakiem szczytowym pomimo „ostrzału” burzowego. Szybkim krokiem, można powiedzieć biegiem, „schodzimy” klnąc ile się da… Na czas burzy przyjmujemy pozycję leżącą w pelerynach.
Wreszcie burza przechodzi, a my drugi raz „zdobywamy” Bliźnicę. 🙂 Idziemy dalej połoninami do miejscowości Kwasy, gdzie uspokajamy się złocistym płynem w podwójnych kolejkach. 🙂
Ostatnim zdobytym szczytem jest Sywula, a właściwie oba szczyty. Jakie było nasze zaskoczenie gdy na wysokości około 1500 m n.p.m. napotykamy stado pasących się koni. Widok naprawdę cudowny – półdzikie konie. Na szczycie widoczne są umocnienia z czasów I wojny światowej. Ciekawy widok – transzeje z kamieni.
Na Sywuli zakończyliśmy tegoroczny etap zdobywania Korony Beskidów Ukraińskich, jednak wrażenia pozostały wielkie. Piękna, dzika przyroda, spokój i cisza – słowem człowiek i tylko przyroda, i przecudne połoniny.
Andrzej Koczur
.