Nadszedł dzień, na który wszyscy czekaliśmy: sylwestrowe spotkanie PTT na Klimczoku! Ruszyliśmy pod górę czerwonym szlakiem z Dębowca, dzień był ciepły i przyjemny. Gdzieś na wysokości szczytu Koziej Góry minął nas samochód schroniska na Szyndzielni, chrobocząc łańcuchami po lodzie i przypominając, że może już pora założyć raki. Od tamtej pory nosiliśmy je już cały czas i zdjęliśmy dopiero po wycieczce. Idąc po mokrej tafli lodu jak po autostradzie mijaliśmy niepewnie stąpających turystów.
Powietrze było przejrzyste, więc widoczność była znakomita. Gdzieś daleko, na Śląsku, widziałem nawet duże obszary oświetlone słońcem, ale już wyższe szczyty, jak Magurka, przykrywała zasłona chmur. Mijaliśmy wagoniki kolejki na Szyndzielnię, które stały nieruchomo w gęstniejącej mgle.
Sama Szyndzielnia pokryta była ciastem śniegowym, w którym raczki grzęzły i spowalniały marsz. Widzieliśmy dzieci, które w takim śniegu próbowały nawet zjeżdżać na sankach, ale w tych warunkach było to niemożliwe. Sylwetki ludzi ginęły we mgle, wyglądało to jakby ktoś całkowicie rozjaśnił obraz w telewizorze. Im bliżej szczytu, tym mocniej wiało. Na otwartej przestrzeni między Szyndzielnią a Klimczokiem wiatr był taki silny, że zastanawialiśmy się, czy nas nie porwie i nie porzuci z wysoka gdzieś nad Bielskiem. Na szczęście nieśliśmy w plecaku termosy, kiełbasy i różne napoje, więc udało się bezpiecznie dotrzeć na sam szczyt Klimczoka.
Trudniejsze niż zwykle warunki sprawiły, że przejście trasy zajęło nam w sumie aż 2 godziny i 10 minut, więc z kilkoma osobami zdążyliśmy się tylko przywitać i natychmiast pożegnać, kiedy zdecydowali się już wracać na dół. Koło chatki panowała jak zawsze radosna i serdeczna atmosfera, mimo że z niektórymi znajomymi nie widzieliśmy się przez rok. Takie właśnie są górskie przyjaźnie! W spotkaniu uczestniczyło około 50 osób, a gospodarz imprezy Tadeusz witał się ze wszystkimi serdecznie, zapraszając do ogniska i poczęstunku. Brawa dla wszystkich za przyniesienie suchego drewna, dzięki temu mogliśmy się ogrzać i upiec kiełbaski. Tradycyjnie na takim spotkaniu nasz prezes Szymon zaprosił wszystkich do wspólnego zdjęcia.
Takie spotkania są zawsze okazją do nawiązania ciekawych znajomości. Tym razem odwiedził nas Hasan, który kieruje klubem wysokogórskim w Antalyi, w Turcji i jest przewodnikiem w górach Taurus. Są to góry trudniejsze od naszych Tatr, ponieważ są dużo wyższe, nie są tak oznakowane szlakami, a ponadto nie ma tam zbyt wielu schronisk.
Kiedy biały kożuch mgły na Klimczoku zaczął szarzeć, zorientowaliśmy się, że robi się późno, a przecież jeszcze trzeba zejść na dół. Wspólnie posprzątaliśmy miejsce imprezy i wznieśliśmy kilka pożegnalnych toastów. W zimowych warunkach lepiej schodzić grupą, aby pomagać wstać tym, którzy przewrócili się na lodzie (sześć razy), pomóc odnaleźć zagubione w śniegu raki (dwa razy) i po prostu, aby było raźniej i weselej. Schodziliśmy nieoznakowanym skrótem w mokrym śniegu, idealnym dla kogoś, kto lubi chodzić w przemoczonych butach. Humory mieliśmy jednak doskonałe, nie pamiętam już kiedy ostatnio tyle się śmiałem.
Jeśli kogoś interesują statystyki, przejście przez Klimczok z Dębowca do Cygańskiego Lasu to dystans 17 kilometrów, łączne podejście na trasie to 906 metrów, co aplikacja w smartfonie przelicza na 2518 spalonych kalorii (nie uwzględniając jednak warunków atmosferycznych, marszu w śniegu i ciężaru plecaka).
Serdeczne podziękowania dla Tadka za gościnę i wyśmienite towarzystwo podczas zejścia z Klimczoka! Popieramy pomysł zorganizowania podobnego spotkania z ogniskiem w Noc Świętojańską!
Wojtek S.