Zaczynam turystycznym „dzień dobry” – przypominając wszystkim, że miło z taką turystyczną tradycją jest się w górach przywitać. No tak, się zaczęło i się skończyło, „X świąteczny Spacer” na Stefankę za nami, a ja znów dałem się wkręcić w pisanie opis wyprawy. Ale niech będzie (uśmiech). Za to teraz czeka Was kilkadziesiąt znaków pisarskich w nudnym poemacie A4.
Godzina 7 rano. Pewnie każdy z nas, obecnych, pakował się do wyprawy, z tolerancją kilku lub kilkunastu godzin. Mnie to zajęło w czasie wojskowym 2678 sekund.
Dojazd: i tu był problem, kilka różnych grup zebrało się w różnych miejscach. Jedni ruszyli z ostatniego przystanku, a może z początkowego dawnej linii tramwajowej nr 1, inni z okolic słynnej Akademii Tańca i Humoru, zwanej dalej ATH, a jeszcze inni z innych miejsc dogodnych dla ich lokalizacji.
O godzinie 11-12 sekund 800 znaleźliśmy się pod schroniskiem na Koziej Górze. Większość witała się w uścisku „covidowym”, inni metodą na żółwia, inni na odległość, inni… Ach, nie wszystko musicie wiedzieć. Trzeba było być to byście się dowiedzieli.
Przy okazji pozdrawiam serdecznie tych, co ich nie było. W sumie trochę szkoda, trochę dobrze, że was nie było. Otóż zaraz napiszę czemu: dziewczyny przygotowały świetne, pyszne z niepowtarzalnym smakiem ciasteczka świąteczne. Były to misie, gwiazdki, choinki, w różne wzroki, figurki kolorowe, ach nie jestem w stanie ich wymienić. Niektóre skojarzyły mi się z porannym, uformowanym ze śniegu „sztruksem” na narciarskim na stoku w Alpach, ale wybaczcie, jako narciarz w zimie tak to już mam. Nie wspomnę też o stronie męskiej, która dostarczyła również smakowite zakąski i inne słodycze. Na tym zakończymy opis suchego prowiantu, o innym mokrym piciu nie będę pisał.
Wiecie, czasy rozmów kontrolowanych się skończyły, ale cenzura czuwa. Tak więc, Was nie było, więcej dla nas zostało. Po owocnym przywitaniu, nakarmieniu się i nie się, długich rozmowach o byle czym i sprawach ważnych, i innych, udaliśmy się na wspólne zdjęcie. Och, i tu zaczęły się przepychanki, z której strony się ustawić, by dobrze wypaść, z której strony mamy słońce, czy stać wyżej czy niżej. W ostateczności jako dobre towarzycho po krótkich negocjacjach i pertraktacjach opartych o bufet, doszliśmy do porozumienia i oto gdzieś tu niedaleko, na stronie PTT jest piękne zdjęcie, na którym ja też gdzieś się schowałem.
Ach, bym zapomniał, słońce, no jak to słońce, było nawet, coś grzało, coś opalało, oparzeń słonecznych chyba nikt nie miał, aczkolwiek rano było minus 11 stopni to w południe temperatura zbliżała się do zera. Nie mylić z zerem absolutnym, bo to minus 273,15 stopnie Celsjusza jak pamiętam, a dostałem za to 5 w szkole, to chyba pamiętam dobrze.
Po tak miłym spotkaniu zakładowej śmietanki, znaczy przodowników turystycznych, którym nie straszne jest wyjście w góry w stosunku do profesjonalistów pochłaniających niezliczone kalorie przy stole lub w innych miejscach przed TV, musze przyznać, że na wszystkich buziach widziałem radość satysfakcję i zadowolenie. Każdy z nas rozszedł się sam lub z kimś, a czasem w jakiejś większej grupie, w dowolnie sobie wybranym kierunku.
Czas kończyć, więc muszę na koniec mojego poematu dodać, jeśli Was jeszcze nie zamęczyłem tymi nudnymi moimi wypocinami, to, że przypomniało mi się to schronisko, które pamiętałem sprzed… hmmm… iluś tam lat, nie powiem ilu, bo mi zaraz łatkę dopniecie, żem taki stary. A ja przecież piękny i młody okaz zdrowia i urody, haha. Wracając – stare schronisko z okresu przed rozbudową, bez tej całej otoczki „marketingowo-garmażeryjnej” i aż się łza w oku kręci, że ze smutkiem muszę powiedzieć „było jakoś przyjemniej”, bardziej górsko, milej i spokojniej. Gdy stałem mając schronisko za plecami na wprost nie było żadnych drzew tylko piękny widok, a po lewej stronie były ogromne świerki, a pod nimi grzybki rosły. Cóż, nie było widać wtedy „Babcinej Góry”, a teraz widać, więc sam się upominając, by nie marudzić, jestem zadowolony z tego co jest i ze spotkania z miłym towarzystwem, z Wami wszystkimi, że spotkało się prezesów dwóch – kto był, ten wie kto, a kto nie był niech żałuje.
Było to nasze przedostatnie spotkanie w tym roku, Fajnie, że jest taka tradycja kontynuowana, że trwa. Miło się będzie spotkać na kolejnym za rok, a jeszcze lepiej na XX spotkaniu, och to nie tak daleko w horyzoncie czasowym, tylko za X lat, ale już się cieszę, że się spotkamy i na niego serdecznie zapraszam całą „śmietankę zakładową” – wszystkich co to czytają i Waszych znajomych, których zaprosicie.
Ach, bym zapomniał, to miało być kilka znaków w nudnym poemacie na A4, tak więc – koniec.
P.S. Pozdrawiam Wszystkich tych, co robią opisy wycieczek – też są dobre (haha), powiem więcej – wyśmienite!
Jerzy Gaweł vel Dzery