Niedzielny poranek przywitał nas słońcem i lekkim zamgleniem, które jednak dawało nadzieję na ciepły, słoneczny, wolny od perturbacji pogodowych (np. burz) dzień. Na trasę wyruszyły 2 samochody – Tomka i Marcina. Na ich pokładzie był komplet pasażerów, a w bagażnikach plecaki.
Godzinę później dotarliśmy do Złatnej Huty, gdzie wysadziliśmy pasażerów i rozlokowaliśmy auta tak, aby nie trzeba było potem dreptać 4 km asfaltem przez Złatną. Około półtorej godziny od wyjazdu ruszyliśmy na szlak, który jednocześnie był trasą szlaku papieskiego.
W drodze na Halę Rysianka zrobiliśmy 2 porządne postoje i nasz kolega, Andrzej, zaczął się obawiać o czas zejścia do Złatnej sugerując, że nie ma w plecaku czołówki. Na Rysiankę dotarliśmy po 2 godzinach od wyjścia, posililiśmy się (nadprodukcję słodyczy przejawiał Tomek T. wobec czego reszta skwapliwie konsumowała te dobra – przyjmując postawę „na sępa”) i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Po kilkudziesięciu minutach doszliśmy do Trzech Kopców i skręciliśmy w prawo, niebieskim szlakiem granicznym na Krawców Wierch. Można było zobaczyć lecące liście, a szlak pokryty był szeleszczącym dywanem w kolorach żółtym, czerwonym i brązowym. Wraz z zielenią świerków i borowin oraz krzakami malin dawało to niezwykły (choć niby banalny) efekt kolorystyczny, typowy dla apogeum klimatycznej jesieni (wyprzedzającej o miesiąc kalendarzową).
Droga mijała sielankowo na dyskusjach, podziwianiu widoków i rejestrowaniu postępów na trasie. Dotarliśmy do Hali Krawcula, gdzie co poniektórzy zamówili placki ziemniaczane z gulaszem lub racuchy, a wspólny posiłek był okazją do opowiedzenia kilku kawałów. Po godzinnym popasie poszliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Złatnej.
Od pewnego punktu trasy dało się zauważyć zwyżkę humoru u wszystkich, wywołaną zapewne uwalnianiem się „substancji szczęścia” i pozytywnymi bodźcami w postaci wysiłku, panoramy Hali Rysianka z Hrubej Buczyny tudzież śpiewaniem szeregu piosenek na zejściu z Krawculi. Ci którzy szli tym szlakiem wcześniej zauważyli, że w miejscu dawnego młodnika wyrósł już pełnowymiarowy las – dzięki obecności buczyny mieliśmy na zejściu zapewnioną kilkunastocentymetrowej grubości warstwę liści drzew tego gatunku.
Do domów powróciliśmy około 18. Plonem tej wyprawy jest wiele zdjęć, do których oglądania zapraszamy – nie oddają one nawet w pięciu procentach tego, co widzieliśmy i przeżyliśmy – ale niech będą zachętą ku dołączeniu się pozostałych członków i sympatyków Bielskiego Oddziału PTT do następnych wycieczek.
Do zobaczenia na szlaku!
Doktorek
.