Leskowiec (Beskid Mały) – wycieczka górska – 22 lutego 2025 r.

Godzina 7.46. Pociąg ruszył. Pełny. Wszystkie miejsca siedzące zajęte. Przypomnienie sobie szkolnych czasów i siedzenie w pociągu na przysłowiowej „glebie”. Z początku cztery osoby. Piąta odnalazła się w tzw. „międzyczasie”, już gdzieś po drodze. Chodź wszyscy wyruszyliśmy z Bielska-Białej. Na miejsce dotarliśmy o czasie. Co w przypadku naszych państwowych kolei nie jest takie oczywiste.
Zaczynamy nasze piesze wojaże szlakiem niebieskim. Pierwszy odcinek jest asfaltowy, około 6 km. Początek przez Wadowice, skąpane w spokoju i sobotniej ciszy. Od czasu do czasu tylko mijamy pojedyncze osoby. Auta również z rzadka się pojawiają. Docieramy na plac Jana Pawła II z górującą nad nim Papieską Bazyliką (Papieska Parafia Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny), która powstała w latach 1792-1798, później na przełomie wieków modernizowana. Wcześniejsze dwa kościoły zostały zniszczone w pożarach miasta. Pierwszy spłonął w roku 1440, drugi w 1726. Wykonujemy pamiątkowe zdjęcie i udajemy się w dalszą podróż.
Wychodzimy na przedmieścia. Zabudowa zmienia się na domy jednorodzinne, wolno rozmieszczone wzdłuż trasy. Chodnik się kończy i dalszą drogę pokonujemy już ulicą. Na szczęście spokój panujący w mieście wyruszył i z nami w tę podróż. Auta tylko sporadycznie nas mijają. Praktycznie na zejściu już z drogi znajduje się przystanek autobusowy. Być może uda się znaleźć jakieś sensowne połączenie pociąg-bus na tej trasie. Na przyszłość.
Wchodzimy w leśne ścieżki. Pogoda dopisuje od samego początku. Cisza lasu od czasu do czasu tylko przerywana głosem ptaków, gdzieś tam w głębi się przekomarzających, radośnie, ukradkiem nas obserwujących. Ciekawie o czym sobie tak tam ćwierkają. Docieramy na przełęcz pod Łysą Górą (510 m n.p.m.). Tutaj następuje chwilka przerwy na posiłek. Ruszamy dalej by przez kolejną przełęcz, noszącą imię Czesława Panczakiewicza, zejść do Ponikwi. Wracając jeszcze na chwilę do Pana Panczakiewicza: w 1929 roku wytyczył on pierwszy turystyczny szlak prowadzący z Wadowic na Leskowiec. A jego uczniem był Karol Wojtyła. Był również osobą nadzorującą budowę schroniska na Leskowcu
Po zejściu do Ponikwi z powrotem, tylko na chwilkę zamieniamy leśne trakty na drogę asfaltową. By po przejściu niezbyt długiego odcinka ponownie wrócić na zamarznięte leśne podłoże. I tu na początku przywitało nas lodowisko. Parę metrów lodu na całą szerokość szlaku. Obejść się nie dało. Należało więc przejśc przez szerokość drogi. Obyło się na szczęście bez żadnych wypadków. Jeszcze tylko mała rzeczka nad którą przechodzimy po kładce i zaczynamy, dalej idąc niebieskim szlakiem, podejście na Przełęcz pod Garncarzem (745 m n.p.m.). Po drodze spotykamy dwie osoby, z którymi na króciutkiej przerwie urządzamy sobie pogawędkę. Troszkę humoru, śmiechu i ruszamy dalej. Po osiągnięciu przełęczy udajemy się w kierunku Schroniska PTTK Leskowiec. Po drodze otwiera nam się jeden z nielicznych widoków na doliny i góry tego dnia. Mimo tak pięknej pogody. Trasa po prostu prowadzi zdecydowanie przez większość czasu lasem.
Zanim jednak dotrzemy do schroniska udajemy się na szczyt Groń Jana Pawła II (876 m n.p.m.), wcześniej noszący nazwę Jaworzyna. Znajduję się tu kaplica poświęcona w 1995 roku, pomnik Jana Pawła II oraz kapliczki: Jezusa Frasobliwego, Matki Bożej Płaczącej, św. Maksymiliana i św. Judy Tadeusza. Po kilku chwilach tu spędzonych udajemy się już w kierunku schroniska. Przy obiekcie podejmujemy decyzję, że wpierw udamy się na szczyt, a później skorzystamy z dobrodziejstw kuchni.
Szczyt Leskowca (918 m n.p.m.) osiągamy po około 10 minutach. Słońce pięknie świeci. Dogrzewa. Po raz trzeci otwierają się przed nami widoki. Choć powietrze nie do końca czyste to obraz, który nam pogoda postanowiła ukazać i taj był piękny, warty czasu i trudu włożonego w dotarcie do tego miejsca.
Po ponownym wykonaniu pamiątkowych zdjęć udaliśmy się do schroniska, którego uroczyste otwarcie miało miejsce 3 września 1932. Od tego czasu obiekt był kilkukrotnie modernizowany. Tutaj spędziliśmy nieco ponad godzinę. Ruch był duży, choć w budynku ani przez moment nie było zbyt tłoczno. Po złożeniu i otrzymaniu zamówień usiedliśmy razem. Czas minął szybko. Tak już z nim jest, gdy się go spędza w dobrym towarzystwie, śmiejąc się i żartując.
Nadszedł w końcu czas by ruszyć dalej. Ostatnie widoki tego dnia. Nawet ośnieżone, opromienione słońcem Tatry postanowiły z oddali się do nas uśmiechnąć. Udajemy się z powrotem w kierunku Przełęczy pod Gancarzem, by z niej zmieniając szlak na zielony, kontynuować nasz marsz na szczyt Gancarza (798 m n.p.m.). Kiedy droga minęła? Nie wiem. Nagle jesteśmy. Szybko, lekko, przyjemnie. Tu nastąpiła krótka przerwa. Po czym dalej już w dół. Ku stacji PKP w Inwałdzie.
Zejście rozpoczęło się łagodnie po czym… Najbardziej nachylony odcinek trasy dzisiejszego dnia. Mieszanina kamieni, śniegu i liści skrywająca od czasu do czasu połacie lodu. Schodzimy ostrożnie. Mimo to szlak został przez nas „opośladkowany” raz czy dwa. Po drodze przechodzimy przez szczyt Narożnik (554 m n.p.m.), Przełęcz Kaczyńską (479 m n.p.m.), szczyt Kobyla Głowa (553 m n.p.m.) i docieramy do Przełęcz Panienka (522 m n.p.m.), gdzie czeka na nas niespodzianka…
Mianowicie spotykamy na swojej drodze palące się ognisko. Bez żadnego nadzoru. Bez osoby mu towarzyszącej. Postanawiamy zatem my spędzić chwilkę przy ciepłych, radosnych ognikach. Niestety nikt się nie zjawił, więc ognisko gasimy by skąpać las w nadchodzącym zmroku.
To już ostatni odcinek naszej wędrówki. Klimat trasy dalej można określić jako górsko-leśny. Po pewnym czasie jesteśmy zmuszeni wyciągnąć „czołówki”, by trafić na koniec dzisiejszych działań. Drobna pomyłka po drodze, chwilowe szukanie szlaku w lesie otulonym nocą, i ostatni odcinek będący troszkę bardziej zarośniętym, wąskim, „dzikim” mija nam w dobrych nastrojach.
Dotarliśmy do Inwałdu. Po wyjściu z lasu spojrzeliśmy jeszcze w gwiazdy. Noc nadeszła bezchmurna. Orion, Wielka Niedźwiedzica, Mały Wóz oraz Mars przechadzający się aktualnie na tle gwiazdozbioru Bliźniąt. Do tego Kasjopeja na swym tronie od czasu do czasu za karę wisząca na nieboskłonie głową w dół, Perseusz, Cefeusz, Andromeda i wiele, wiele innych widocznych i żegnających nas już dzisiejszego dnia. Piękne niebo.
I wsiedliśmy w pociąg. Podróż powrotna minęła równie szybko, co przejazd do Wadowic. Ostatnie wspólne rozmowy i śmiechy dzisiejszego dnia. Do Bielska-Białej docieramy o czasie.
Dziękuję za wspólnie spędzony czas w tak miłej i przyjaznej atmosferze. Do zobaczenia.

Łukasz Zimny

nasza grupka na Leskowcu

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2025. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.