Minął kolejny dzień czerwca 2013 roku, dzień prawdziwie turystyczny, górski, spędzony aktywnie w sercu Małej Fatry na Słowacji.
Trasa wycieczki zaplanowana i w pełni zrealizowana była następująca: Terchová hotel „Diery” (565 m n.p.m) – Dolné diery – Horné diery – Malý Rozsutec (1343 m n.p.m) – Sedlo Medzirozsutce – Sedlo Medziholie – Štefanová (631 m n.p.m).
Liczna grupa turystów z Bielska-Białej i okolic świetnie poradziła sobie z przejściem zaplanowanej i jakże atrakcyjnej trasy. Wyznaczyły ją dzisiaj szlaki: niebieski i zielony.
Drabiny i drabinki wśród licznych wodospadów pełnych szumiącej wody (dwa wodospady w Dolnych dierach i aż dziewięć wodospadów w Hornych dierach), żelazne mostki, zabezpieczenia łańcuchowe na śliskich od wilgoci skałach, czy wreszcie ostre podejście na szczyt Małego Rozsutca przy użyciu ułatwień w postaci grubych łańcuchów, bardzo pomogły nam zrealizować zamierzoną trasę. Dodatkowo były też dla nas nie lada atrakcją, której w naszych Beskidach po prostu brakuje.
Po przejściu trasy Janosikowymi dierami (Dolné diery – Horné diery) pod prąd potoku zwanego Hlboký potok, odetchnęliśmy chwilę w słońcu na polanie o wdzięcznej nazwie Pod Tanečnicou. Czekało nas wkrótce ostre podejście na szczyt Małego Rozsutca, co też oznaczało, że siły i kondycja powinny być na tym odcinku niezawodne. Na szczyt Małego Rozsuta wchodziliśmy „na raty”, dzięki czemu raczej udało nam się uniknąć zatorów, zwłaszcza w miejscu z łańcuchami. Ze szczytu widzieliśmy morze gór, pełno ich było naokoło nas. Na jedną z nich napatrzeliśmy się do woli, a był to bliski sąsiad Małego Rozsutca czyli Veľký Rozsutec. Tak naprawdę jest on wielki, bo liczy aż 1610 m n.p.m. i jest widoczny z wielu bliskich nam beskidzkich szczytów. Dzisiaj mieliśmy go w zasięgu ręki i trochę powzdychaliśmy do niego myśląc, że trzeba będzie powrócić tu w czasie, kiedy będzie on udostępniony turystom. Nastąpi to niebawem, bo już od 15 czerwca. Dodać jeszcze trzeba, że ze szczytu Małego Rozsutca widzieliśmy ciemne chmury i słyszeliśmy pomrukiwania burzy gdzieś tam za Wielkim Choczem. Podczas gdy w Polsce, w Warszawie i wielu innych miejscowościach szalały potężne burze z ulewami i powodziami, to tu na Słowacji w Małej Fatrze, obyło się bez burzy i deszczu. Było spokojnie.
Mieliśmy więc tym razem wielkie szczęście do pogody. Była ona wprost wymarzona, jeszcze wiosenna, a już jakby letnia. Pozwoliła nam nacieszyć się nie tylko górami Małej Fatry, ale i niezwykłym bogactwem otaczającej górskiej przyrody. Pozwoliła również odpocząć na zielonej trawce na polanie pod Małym Rozsutcem i w urokliwym miejscu na przełęczy Medziholie, co tego rodzaju odpoczynek ostatnio był rzadkością. Kanapki wyjęte z plecaka miały w tej górskiej scenerii wyjątkowo dobry smak.
A jeśli chodzi o przyrodę, to trzeba zanotować, że w części skalistej można było zauważyć kwitnące goryczki, na łąkach liczne storczyki, pojawiła się też wełnianka szerokolistna. Przy szlaku do Sedla Medziholie zakwitł czosnek niedźwiedzi, który ożywił swoim zapachem tę leśną trasę. Czosnku niedźwiedziego było dużo, ale niedźwiedzi na szczęście nie było…
Kotłowało nam się dzisiaj w głowach i myślach od tylu atrakcji. Ci, którzy byli dzisiaj na Małym Rozsutcu po raz pierwszy w życiu, z pewnością nie żałowali trudu wycieczki. Jednym z nich był kolega z naszego Oddziału PTT – Andrzej, liczący prawie 76 lat. Jak widać, na wejścia na nowe górskie szczyty nigdy nie jest za późno!
Dodam jeszcze, że wyjechaliśmy autokarem z Bielska-Białej o godzinie 7:00, a powróciliśmy o 19:30. Sam przejazd w obie strony przez Żywiec, Milówkę, Laliki, Zwardoń, Żylinę i Terchovą też był interesujący, gdyż po obu stronach autokaru towarzyszyły nam góry, a w górach dalsze góry. Było na co popatrzeć!
Tak minął dzień… Czy warto się obejrzeć za nim…? Warto!
Dzięki staraniom Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego Oddział w Bielsku-Białej przeżyliśmy wycieczkę, którą z pewnością będziemy długo i mile wspominać.
CS
.