14 kwietnia, w Wielki Piątek nieduża grupa osób (w tym dwie małe dziewczynki) stawiło się o godz. 6:30 na przystanku przy ul. Warszawskiej, skąd mieliśmy wyruszyć busem, prowadzonym przez pana Mieczysława, w kierunku Jurkowa – niewielkiej wioski w Beskidzie Wyspowym. Stamtąd bowiem, od kościoła parafialnego wiedzie niebieski szlak prowadzący na Mogielicę (1170 m n.p.m.) poprzez kolejne stacje Drogi Krzyżowej (a jest ich 14). Bo właśnie, nie tyle sam szczyt, co Droga była naszym celem w tym dniu pochmurnym, deszczowym, mglistym i chłodnym.
Wyruszyliśmy po krótkim wprowadzeniu i modlitwie w kościele (można było jeszcze skorzystać z życzliwości gospodarza z plebanii i pokrzepić się gorącą herbatą, czy kawą).
Na czele solidny krzyż (mówili, że solidniejszy – czyt. cięższy, niż w zeszłym roku) w dłoniach przedstawiciela oddziału PTT Mielec, ksiądz, czytający rozważania przy każdej stacji (małe kapliczki zawieszone na pniach drzew, oddalone od siebie odpowiednio na całym dystansie), prowadzący śpiew Karol i my – prawie 300 osób – każda ze swoim bagażem wewnętrznym, własnym i często – cudzym… Młodzi i starzy, dzieci całkiem sporo – każdy z nas po coś tę drogę odbył…
Przebywając jeszcze w busie, można było wzdrygnąć się wewnętrznie na widok tego, co za oknem, i jęknąć – nieee… Ale jak już weszliśmy na szlak w tych naszych szeleszczących pelerynach i pod parasolami – naturalnym stało się, że po prostu – idziemy. Ze śpiewem pieśni postnych, w milczeniu, w skupieniu, modlitwie… Nie było co podziwiać widoków – nie za wiele było widać przez zasłony mgieł i przelatujących deszczów (i śniegu też). Ale tym bardziej można było odczuć, że akurat w tym dniu, w Wielki Piątek – nie jest to taka sobie zwykła wyprawka w góry…
Na szczycie stacja XIV, błogosławieństwo, które udzielił nam ksiądz (nota bene, pierwszy raz szedł, w pożyczonych butach 🙂 ), podziękowanie wszystkim (szli ludzie z oddziałów PTT w Nowym Sączu, Łodzi, Mielcu, Chrzanowie, Tarnowie – tyle pamiętam. No, i my z Bielska-Białej, oczywiście).
I już ogólne rozprzężenie, powitania, rozmowy, pogawędki, wspólne zdjęcia – czy to na polance pod wieżą widokową, czy to pod krzyżem papieskim… Niektórzy odważniejsi (wiał mocny wiatr i schody były trochę oblodzone) wspięli się na wieżę i porobili (zapewne fajne) zdjęcia, jak również popodziwiali zamglone, szarobure (z plamami śniegu) pejzaże. Widoki z wieży bardzo rozległe – Gorce, Beskid Wyspowy, Sądecki, Tatry – zdaje się, można było zobaczyć.
Zjedliśmy nasze prowianty i ruszyliśmy w drogę powrotną szlakiem żółtym przez rozległą, przepiękną Halę Mogielica (Polanę Stumorgową), następnie Mały Krzystonów (964 m n.p.m.) i Krzystonów (1012 m n.p.m.) i zielonym do miejscowości o wdzięcznej nazwie Półrzeczki. Tam już, „ściągnięty” telefonicznie przez Szymona, nadjechał busem (cóż za wygoda) pan Mietek i trochę wymęczeni, ale myślę, zadowoleni wszyscy – wsiedliśmy (trzeba było nieco buty oczyścić, bo błota było po drodze co niemiara) i ruszyliśmy w drogę powrotną.
O 19-tej byliśmy już w Bielsku-Białej :).
B.P.
.