Pobudka o godzinie 2:45; odjazd autobusu spod dworca o godzinie 4:15; wyjście na szlak turystyczny o godzinie: 7:30; powrót do autobusu i odjazd: 17:30; przyjazd do Bielska-Białej 21:30. Tak faktycznie, w największym skrócie, wyglądał dzień, który wypełniła kolejna w tym roku wycieczka Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego Oddział w Bielsku-Białej w Tatry Zachodnie na Słowacji, a dokładniej na Otargańce.
Dla tych, którym słowo Otargańce (Otrhance) nic nie mówi należy się krótkie wyjaśnienie. Otóż w Wielkiej Encyklopedii Tatrzańskiej Zofii i Witolda Paryskich czytamy, że jest to „długa, częściowo skalista grań między Raczkową Doliną a Jamnicką Doliną. Od zbiegu tych dwóch dolin ciągnie się w górę ku północy poprzez kilka wyodrębniających się wzniesień i kulminuje w Raczkowej Czubie”.
Zaplanowana trasa tej pierwszej, jesiennej już wycieczki była następująca: Uzka Dolina (890m) – Niżnia Łąka – Niżnia Magura – Niżnie Otargańce – Wyżnie Otargańce – Wyżnia Magura (2095 m) – Jakubińska Przełęcz – Raczkowa Czuba zwana Jakubiną (2194 m) – Jarząbczy Wierch (2137) – Jamnicka Dolina – Uzka Dolina.
Część grupy, stale „trzymająca się” czołówki przeszła tę trasę w całości. Druga grupa, czyli ta, która wędrując razem z przewodnikiem Robertem Słonką podziwiała przepiękne górskie panoramy, która fotografowała, i która czasem wzmacniała swoje siły podjadając po drodze niebieskie i czerwone borówki, dotarła „tylko i aż” do Wyżniej Magury. Po odpoczynku, gdy oczy nasyciły się widokiem Raczkowej Czuby i ośnieżonego Jarząbczego Wierchu, z żalem zeszła tą samą trasą, czyli granią Otargańców z powrotem. Ci pierwsi to „turystyczni wyścigowcy”, ci drudzy to turyści, którym nie było w głowie górskie bieganie, a którym dzisiaj po prostu zabrakło czasu. Trasa bowiem była ambitna i długa, wymagająca, i tylko dla wprawionych turystycznie, ale cóż… coś za coś…
Otargańce to piękne góry, których grań poszarpana i skalista, często eksponowana, prowadzi turystów w górę, w dół, w górę i znowu w dół, i tak dalej to samo. Przewyższenie 1440 metrów na całej trasie to było bardzo dużo jak na jeden dzień wędrowania. Na grani niestety nie było cienia, a słońce dzisiejszego dnia mocno dogrzewało. Cały zapas wody i innych napojów został wcześniej niż planowano wyczerpany, jak mało kiedy. Nastąpiła susza… wyschnięte gardła upominały się bowiem o wodę, chociaż pod koniec, przy zejściu wokół nas wcale sucho nie było. Mokre korzenie na szlaku były bardzo zdradliwe i trzeba było na nie uważać. Mimo tego zaliczyliśmy trochę niespodziewanych poślizgów i upadków.
Wracając do poranku muszę napisać, że nigdy, naprawdę nigdy nie oglądałam tak cudownie rozgwieżdżonego nieba z wyrazistym Orionem na czele o godzinie 5:15 na Przełęczy Glinne w Korbielowie. To właśnie tu, jeszcze w ciemnościach mieliśmy krótki przystanek. Kiedy ranne wstawały zorze i kiedy gęste mgły opadły, wtedy byliśmy już dawno za Przysłopem i jechaliśmy przez Rużomberok, i dalej przez Liptowski Mikulasz do Pribyliny. Sprawnie przygotowaliśmy się do startu w góry, jeszcze tylko zrobiliśmy wspólne zdjęcie do Kroniki PTT tak jak zawsze licznej grupy i marsz (dla niektórych bieg!) do góry na Otargańce. A kiedy umęczeni całodniową wędrówką wracaliśmy szczęśliwi na miejsce zbiórki, jedni Jamnicką Doliną, drudzy powtarzając, ale w odwrotnym kierunku, nielekką tę samą trasę: „góra dół, góra dół”, jedyne, co chciało się nam wszystkim tak bardzo, to tylko pić, pić, pić …!
Był to piękny dzień. Jeśli jednak ten dzień przyniósł komuś z nas jakąś przykrość, to trzeba postarać się o niej zapomnieć. Góry stoją wciąż w miejscu i razem ze szlakami turystycznymi będą zawsze na was (i na nas) czekały.
Wreszcie, gdy wygodny autobus wiózł nas już do domu, gdy nadchodził wieczór, gdy słońce posyłało nam ostatnie tego dnia ostre promienie, gdy staliśmy w korku… wtedy patrząc przez szybę na niebo od strony gór, żegnaliśmy ptaki odlatujące gdzieś hen daleko, do ciepłych krajów. Widzieliśmy jednocześnie kilka kluczy ptaków, które w swojej gromadzie szybko przemieszczały się po niebie. Żegnaliśmy wtedy nie tylko ptaki, ale i Tatry, które dzisiaj były miejscami lekko przybielone i do tego wyjątkowo piękne. Niejednemu z nas pewnie przyśniły się tej nocy dzisiejsze fantastyczne widoki z Otargańców: z jednej strony Rohacze, zwłaszcza Ostry i Płaczliwy, Baraniec, Wołowiec, z drugiej zaś Starorobociański Wierch, Bystra, a nawet nasz znajomy, kochany Krywań…
No i jak tu nie kochać góry, w których „jest wszystko co kocham”, skoro dla nich obudziliśmy się o godzinie 2:45, i być może, że niektórzy z nas nawet wcześniej!
CS
.