Duet Łukaszy (Z. i K.) zaproponował nam na niedzielę, aby zamiast wylegiwać się w domowych pieleszach, udać się na hard-trekkingową wyprawę na Kocierz. Naszą ekipę stanowiły 4 sikorki, 4 wróble i 2 orły, co widać na jednym ze zdjęć. Przedział wieku od 15 do 67 lat. Cztery osoby reprezentowały Bielsko-Białą, a sześć – resztę świata. Tylko jedna osoba karmiąca raka, a dwie bez wspomagania wysokoenergetycznego.
Jak było? Wędrowaliśmy z Porąbki przez Groń do Puszczy Wielkiej (w rzeczywistości ani puszcza, ani wielka), skąd dotarliśmy na Przełęcz Kocierską, gdzie miała miejsce przerwa gastronomiczna. Kolejne punkty programu to Kocierz i Kiczera, z której zeszliśmy do Porąbki.
Pogoda jak na tę porę roku była bajkowa: słonecznie, z widokami na Babią Górę i Pilsko. Za nimi czytelne były poważniejsze szczyty Tatr.
Organizacja była wzorowa. Sądzę, że Z.K. Łukasze nie sypiają po nocach, aby nam przygotować taki program. Wyjaśniam, że to Z.K. to nie skrót zakładu karnego, aczkolwiek nieraz na podejściach czuliśmy się skazańcami.
Koniec wycieczki był bolesny. Wszystko, co fajne, też się kiedyś kończy. Zeszliśmy na przystanek całkowicie po ciemku, na godzinę przed odjazdem autobusu. Była za to otwarta Żabka. Niestety, nie można było kupić gorącego mleka, więc ubytki płynów uzupełniliśmy trochę inaczej.
Dzięki wszystkim za wycieczkę, wspaniałą atmosferę i z niecierpliwością czekam na zaś.
Henryk S.
nasza grupa na szczycie