„Wiatr wyciskał łzy. Zamarzły mi powieki i rzęsy. Nie mogłem otworzyć oczu. Bezskuteczne przecierałem je rękawiczką. Chuchałem w dłonie. Ciepło oddechu na chwile topiło lód, ale świat zaraz znikał pod zamarzniętymi powiekami. Pierwszy raz w życiu doświadczyłem tak intrygującego zjawiska” – tak pisze Adaś Bielecki o swoich wyprawach w Karakorum, a my na górze Beskidu Żywieckiego na cyklicznym (corocznym) biwaku zimowym, tym razem na Pilsku mieliśmy tylko -15 stopni, czyli o połowę cieplej jak w zeszłym roku, więc powieki zostały nietknięte.
Tegoroczna szatra* odbyła się 23-24 lutego na zasadzie „partnerskiej samoorganizacji”. Wybraliśmy się siedmioosobową grupą na nartach, butach i rakach, a aura z powodu decyzji rozbicia się w kotlince osłoniętej od wiatru była tak sprzyjająca, że i ci w namiotach ekstremalnych, jak i ci w sprzęcie za 99 zł czuli się bardzo komfortowo. Późnym popołudniem wybraliśmy się na zachód słońca. Pogoda dopisywała, a efektami jej łaskawości można delektować się w galerii naszego wypadu. Wiało od wschodu więc przy oglądaniu spektaklu gry świateł żegnającego nas słoneczka nie mieliśmy dyskomfortu przewianej twarzyczki. Natomiast ten ruch powietrza ślizgający się po wschodnim zboczu Pilska tworzył zjawisko tak zwanego żagla, co za naszymi plecami wykorzystało dwóch kolegów uprawiających „kitesurfing” na śniegu ślizgając się z południa na północ tam i z powrotem przez kilka godzin.
Wieczorem w przytulisku* przy herbacie i „syropie klonowym” raczyliśmy się dysputą na temat życia i zaciskaniem więzi przyjaciół, którzy od lat nie boją się spać w zimie domkach ze szmaty…do tego stopnia, że wysłannik obsługi delikatnie oznajmił, iż już moglibyśmy przestać gadać ponieważ czas na regenerację. Raczej nikt nie wiedział, że nie spieszy się nam do chłodnych łóżeczek. Dobranoc.
Noc była gwiaździsta i wcale nie cicha. Ktoś deptał po zmrożonym śniegu, ktoś zjeżdżał na pupie po stoku, ktoś znęcał się na skuterze śnieżnym, ktoś głośno chrapał, leciało radio… Wcale nie mieliśmy wrażenia samotni. Rano wszyscy obudzili się wcześnie ale doniosłem wrażenie, że każdy czekał na ruch drugiego. Wiercił się Krzysio, wiercił się Romcio, aż padła komenda – śpiewamy! To nieodłączny punkt każdego zimowiska. „Kiedy ranne wstają zorze” – takiego chórku to mógłby pozazdrościć niejeden tum*. Po obrządku skierowaliśmy się na toaletę i śniadanko do gościńca*. Jak się rozsiedliśmy odwiedził nas kolejny zrzeszony przyjaciel – bum – i znów minęły ni stąd ni zowąd cztery godziny. Cóż wszystko co dobre szybko się kończy – pakujemy swoje domy (dosłownie) i pamiątkowa fotka ulotna jak ulotka.
Konkluzja jaka nasuwa mi się po tej imprezie to taka, że chcielibyśmy aby tej frajdy doświadczyło więcej osób. Sprzętu mamy dużo a ekstremalna pogoda zdarza się nie często…A jak się trafi zawsze można się do kogoś przytulić. Nie bać się! Pozdro!
* Szatra – obóz lub tabor
* Przytulisko – schronisko na Hali Miziowej
* Tum – staropolska nazwa kościoła wyższej rangi
* Gościniec – schronisko na Hali Miziowej
Arkadiusz Kłaptocz
.