Zwykłe spojrzenie GŻ: Od piątku zaklinałam pogodę na Hali Miziowej i Pilsku, żeby w końcu odpuściła mgła, opady i wszechobecna wilgoć. Na niewiele się to zdało, ale biwakowych zapaleńców od lat nie zrażają żadne warunki. Niektórzy, tak jak niestety w tym roku i ja, ze względów zdrowotnych zakamuflowali się w schronisku, ale przyjechali spotkać się z cudowną ekipą i poczuć niezwykłą atmosferę tego wydarzenia.
Już przed południem na miejsce zaczęli docierać pierwsi biwakowicze, i tak namiot po namiocie do 9 sztuk tym razem rozbudowało się nasze obozowisko i w okolicach 14 mogliśmy w końcu wspólnie pójść posilić się jakimś obiadem. Tu niespodzianka !!! Media donosiły, że ciut wcześniej Iwona miała urodziny, ale nikt nie spodziewał się, że wyniesie na górę dla nas tort 😋. Dziękujemy!!!
Standardowo na biwaku wychodzimy na Pilsko na zachód słońca. W tym roku niestety jedyne okienko pogodowe miało być między 15 a 16. Prześwity i fragmenty niebieskiego nieba zobaczyliśmy, ale już przed Górą Pięciu Kopców wiał przenikliwy, zimny wiatr i widoczność spadła do 2 może 3metrów. Dojście na szczyt Pilska stało się nie lada wyzwaniem. Podzieliliśmy się na tych, którzy odpuścili i tych, którzy poszli mimo wszystko. Nie odpuścił między innymi Roman, który postanowił najpierw pośmigać na nartach, a potem samotnie zdobyć szczyt.
Następnym punktem planu było ognisko. Dzięki Kasi mieliśmy drobne szczapki na rozpałkę. Po raz kolejny mogliśmy liczyć na wsparcie GOPR-u, a siekiera i suche drewno były w tych warunkach na wagę złota. Reszta wieczoru już po ognisku upłynęła nam na miłych pogawędkach. Sprawdziliśmy kilka prognoz pogody i wszystkie były zgodne: na wschód słońca absolutnie wstawać nie warto, bo widoczność będzie zerowa i warunki w niedzielę o świcie jeszcze gorsze niż w sobotę.
Mimo nocnych opadów śniegu i dużej wilgotności powietrza, ani mróz, ani wiatr na tym biwaku nie dały nam popalić. Noc dla amatorów zimowego biwakowania była – można powiedzieć – lajtowa.
Ranne ptaszki już o 6:00 piły kawę, sowy buszujące do późnej nocy, dopiero przed 8:00 niespiesznie wstały na śniadanie. Tym razem nie udało się zebrać całej grupy do zdjęcia z banerami, wśród namiotów na polu biwakowym. Pamiątkowa fotkę na odmianę zrobiliśmy przed schroniskiem.
Schodziliśmy o różnych porach, a do tych, którzy zabawili najdłużej, około 10 zaczęło uśmiechać się słońce z niebieskiego w końcu nieba. Każdy rok jest pogodową niespodzianką i kiedy kończy się biwak, niezmiennie zaczynamy się umawiać i myśleć o biwaku w następnym roku.
Dziękuję wszystkim za wspólnie spędzony czas. A co niedopowiedziane, niech takim zostanie. Bo co wydarzyło się w górach, to pozostaje w górach. Do zobaczenia za rok, w ostatni weekend lutego!
Niezwykłe spojrzenie AK: Spójrzmy na to wydarzenie z mojej strony. Człowiek chyba po raz pierwszy w swej historii przeżywa tę dominującą skończoność świata. Wieczorami śledzi życie innych ludzi na ekranach swoich bystrych urządzeń i ogląda tych, których jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie spotkałby na swojej drodze. Kiedyś świat był wielki i nie do objęcia wyobraźnią – teraz wyobraźnia nie jest już nam potrzebna, mamy wszystko na wyciągniecie ręki po smartfona. Dzięki fajnemu pomysłowi między innymi Pana Romana Grużlewskiego, wiele lat temu została zorganizowana wspaniała impreza zimowa, która regularnie co roku w ostatni weekend lutego przyciąga ludzi, którzy (jak ich bacznie obserwowałem) nie boją się chyba niczego. Kilkanaście wyjątkowych osób, którzy ciągle żyją w świecie otwartym dla wyobraźni, w świecie o zaledwie naszkicowanych granicach wyruszyło w sobotnie południe domagać się od życia nowych opowieści i form, nie przez pryzmat szkła, ale aby wciąż powstawał na naszych oczach. W tym roku aura nie rozpieszczała, mimo to nie zauważyłem u nikogo grymasu, ale to jeszcze nic! Nasz wspaniały przewodnik Jan miał taki szeroki uśmiech, że wypadałoby zacytować mojego synka: „Tato, no gdyby nie uszy to by pół głowy spadło!”. W okolicach czasu obiadu nasza kolonia była zakotwiczona. W poprzednich latach śmiałem się, że owa szatra składa się ze szmacianych domków, ale tego taboru nie powstydziliby się wspinacze pod Nangą Parbat. Grażynka – ceniony w całym PTT oddziału Bielskiego fotograf oznajmiła o oknie pogodowym więc ziomeczek z Czechowic krzyknął „szamana i kita szczytować”,no i poszliśmy. Kiedy nasza mekka zaczęła się wypłaszczać w przepiękną zatrzymaną w czasie krainę śniegu i lodu, dołączyło do nas dwóch fotografów z odbywającego się w tym samym czasie na Pilsku pleneru fotograficznego. Byli zachwyceni. Mimo iż okienko dobrego światła umknęło dawno na wschód, nikomu nie śpieszyło się z powrotem, ale kiedy noski zaczęły przypominać fioletowe serdelki to znak, że trzeba wracać. Zmierzchało kiedy wróciliśmy do przytuliska na Hali Miziowej, a tam nastąpiła konsolidacja ludzi, którzy lubią spędzać razem czas. Noc była spokojna. Śnieg miarowo okładał naciągnięte tkaniny pojedyńczych schronień. Przy śniadaniu deliberowanie nad rodzajem sprzętu już w troszkę okrojonym składzie. Ktoś musiał zawinąć się wcześniej. Zdjęcia pamiątkowe, aby innym było żal… Albo żeby ruszyli się ze strefy komfortu, który wszystko banalizuje, ponieważ tylko to, co nie poddaje się naszemu poznaniu, może wzbudzać nasz entuzjazm i zachować cudowny status tajemnicy.
GŻ i AK