W piątek o godz. 17.00 na dolnej płycie dworca autobusowego zebraliśmy się, aby wziąć udział w wycieczce organizowanej przez Polskie Towarzystwo Tatrzańskie do Słowackiego Raju.
Podróż trwała dość długo, również z powodu licznych przerw na bieżące potrzeby uczestników… Do Podlesoka dojechaliśmy około 22:00 i obserwując robaczki świętojańskie czekaliśmy na kluczyki do domków.
W sobotni poranek, po zakupach w sklepie, o 9:00 wyszliśmy z campingu i poszliśmy w kierunku przełomu Hornadu. Podczas wędrówki ciągle towarzyszył nam drobny deszczyk, który nie chciał nam dać spokoju. Niektóre przejścia umożliwione były dzięki metalowym podestom zwanymi „stupaczkami” przymocowanymi do pionowych skał nad rzeką. Tak dotarliśmy do pierwszego mostu linowego, przy którym złapała nas potężna ulewa, szybko przemokło nam wszystko, włącznie z butami do których woda wlewała się górą.
Po drodze przechodziliśmy jeszcze przez kilka zawieszonych nad rzeką mostów linowych, na które mogło wejść maksymalnie 5 osób, ale nasza grupa wchodziła w większej ilości, co powodowało ich kołysanie.
Padać przestało dopiero jak doszliśmy do Letanowskiego Młynu, skąd dwie osoby poszły w kierunku Klasztoriska. Reszta grupy ruszyła dalej w kierunku Tomasovskiego Vyhladu, z którego podziwiać można było widoki na Tatry i Słowacki Raj. Część z nas zdjęła buty i nad urwiskiem skalnym wykręcała i suszyła mokre skarpety.
Ze szczytu znów zeszliśmy do przełomu i po znalezieniu szlaku, zaczęliśmy podejście na Klasztorisko. Gdy byliśmy już na miejscu, zatrzymaliśmy się w barze, gdzie czekały na nas dwie osoby, które przyszły tu wcześniej. Kilku z nas poszło do ruin klasztoru, które okazały się zaskakująco duże. Później zwiedziliśmy symboliczny cmentarz ofiar Słowackiego Raju. Z Klasztoriska zejście do Podlesoka zajęło nam około półtorej godziny. Całość przejścia trwała blisko jedenaście godzin.
Wieczorem na campingu usiedliśmy przy ognisku, część z nas piekła kiełbaski i chleb. Później zaczęły się śpiewy i żarty.
W niedziele o 8:00 spakowaliśmy bagaże do busa i pojechaliśmy do początku Wielkiego Sokola. Początkowo szlak biegł przyjemną drogą obok koryta potoku, ale później zamiast obok, szlak prowadził bezpośrednio środkiem! Niektórym z nas nie robiło to wielkiej różnicy, bo mieliśmy jeszcze mokre buty po wczorajszym wyjściu, więc nawet nie staraliśmy się chodzić po wystających kamieniach, dzięki którym można by było przejść z względnie suchymi butami.
Później zaczęło się trudno i bardzo trudno. Trzeba było przekraczać grube pnie drzew leżące na środku koryta lub momentami trzeba było wykazać się równowagą idąc po nich.
Po pewnym czasie doszliśmy do Małego Wodospadu, który pokonaliśmy długą drabiną. Po kolejnych stu metrach dotarliśmy do Wielkiego Wodospadu, który również trzeba było pokonać drabinami. Ich mocowanie okazało się niepewne.
Później zaczął się fragment szlaku prowadzący pod bardzo wysokimi ścianami skalnymi. Na Glacką Ceste wyszliśmy po około dwóch godzinach, zadowoleni z przejścia Wielkiego Sokola.
Po krótkim odpoczynku poszliśmy w kierunku Małej Polany, przy której zrobiliśmy sobie kolejną krótką przerwę. Za półtorej godziny byliśmy w miejscu wyjścia. Była godz. 14:00, czyli dwie godziny przed zaplanowanym zejściem!!! Niestety nie było zasięgu, więc nie było kontaktu z kierowcą busa, który stał w innym miejscu. Musieliśmy czekać aż do 16:00.
Ten czas część grupy poświęciła na leżenie nad potokiem, część na leżenie w trawie, część na oglądaniu małej myszki, a jeszcze inna część na oglądaniu ryb w potoku.
Podczas drogi powrotnej zatrzymaliśmy się w karczmie, polecanej przez naszego przewodnika Jana Nogasia, w której zjedliśmy pyszne potrawy. W Bielsku-Białej byliśmy o 21:00, zmęczeni, ale bardzo zadowoleni.
F.J.
.