Członkowie naszego Oddziału z okolic Skoczowa nie zwalniają… Kolejna z tatrzańskich przygód naszych kolegów poprowadziła ich w słowackie Tatry Wysokie. Poniżej relacja z wycieczki na Rysy i Koprowy Wierch:
Zamiast grzecznie spać, znowu wyruszyliśmy w daleki kraj, a naszym kolejnym celem były szczyty: Rysy oraz Koprowy Wierch.
Dotarliśmy do parkingu Popradske Pleso, na którym było już sporo pojazdów miłośników górskich wędrówek. Zakładamy „czołówki” i raźnym krokiem maszerujemy do początku szlaku.
Tu możemy „wspomóc” obsługę schroniska dostarczając towar w nosidłach, co też zaraz uczynił Wiesław ładując swój plecak na takie nosidło. W tak wesołej atmosferze ruszyliśmy szlakiem niebieskim dochodząc do rozdroża, skąd Łukasz z kolegą idą dalej niebieskim na Koprowy Wierch, a my z Wiesławem za czerwonymi znakami na Rysy.
Jest już jasno, więc ponownie możemy podziwiać piękno poranka w Tatrach. Wiesio spokojnym krokiem „nosicza” pokonuje kolejne metry. Na pytanie czy go zmienić stwierdza, że nie, bo da radę. No cóż, każda próba zmiany może skończyć się bijatyką, taki zadziorny.
Teren się robi bardziej skalisty, surowy. Wiesiek idzie raźno. Docieramy w okolice Żabich Stawów, a w świetle wschodzącego słońca woda przybiera cudowne kolory. Dochodzimy do łańcuchów i tu ciekawostka – nasz Wiesio pokonuje wszystkie te „trudności” łańcuchowo-drabinkowe bez trudności. Turyści, których mijamy, usuwają się na widok „nosicza”, który targa na plecach towar wraz ze swoim plecakiem.
Dochodzimy do tablicy, która informuje, że jesteśmy na terenie Wolnego Królestwa Rysy. Przekraczamy bramę ustrojoną na wzór bram tybetańskich i już za chwile jesteśmy w schronisku. Dumny z siebie Wiesław przekazuje niesiony towar osobnikowi przypominającemu lamę tybetańską. Zostaje poczęstowany herbatą z „wkładką” oraz otrzymuje certyfikat „nosicza” z wyszczególnionym ciężarem, czyli 25 kg plus nosidło oraz plecak. Dumny z otrzymanego certyfikatu oznajmia, że oprawi go i powiesi obok zdjęcia z I komunii świętej.
Widząc, że przybywa turystów, idziemy na szczyt. Droga miejscami jest oblodzona, lekko przyprószona śniegiem, więc trzeba uważać. Na szlaku pod szczyt tworzą się miejscami zatory. Pełno jest turystów próbujących rożnymi technikami zdobyć wierzchołek.
Wreszcie jesteśmy na szczycie (2499 m n.p.m.). Musimy uzbroić się w cierpliwość, by fotkę zrobić przy skrzynce. Tłoczno. Robimy zdjęcia Tatr. Widoki cudne. Wreszcie udaje się nam zrobić zdjęcia i tu obok Wieśka pozującego do foty pojawia się miła turystka, co zostaje uwiecznione, dzięki czemu Wiesław ma znowu powód do dumy.
Zmieniamy wierzchołek na słowacki, czyli 2503 m n.p.m., tak samo oblegany przez innych zdobywców. Szybkie foto i trzeba wracać.
Wiesiek wraca szlakiem, a ja próbuję sił granią, co udaje się bez większych przeszkód. Docieramy do schroniska. Lekki odpoczynek, a próba dotarcia do słynnej ubikacji kończy się fiaskiem. Wniosek jest jeden: widocznie każdy turysta musi pewne sprawy załatwiać tylko w tym miejscu Tatr.
Robimy ostatnie zdjęcia przy „zastawce autobusowej” licząc, że coś pojedzie. Okazało się, że kurs został odwołany i trzeba wracać z buta.
Gdy my deptaliśmy po Rysach, Łukasz wraz z Damianem walczyli ostro zdobywając Koprowy Wierch. Nie mieli łatwo, droga była oblodzona. Kilka razy zaliczyli spotkanie z podłożem tą częścią ciała, która zaczyna się od pasa do ud, lecz bez strat własnych. Na szczęście nikomu nic złego się nie stało i cała nasza czwórka spotkała się w Majlatowej Chacie.
W czasie drogi powrotnej stwierdzamy, że kogoś brakuje. Okazało się, że nasz „nosicz” Wiesław wpadł w objęcia Morfeusza, co uwieczniliśmy zdjęciami.
A propos naszego Herkulesa… Jeśli ktoś z czytających tę relację chciałby wnieść meble czy jakikolwiek sprzęt domowy do wysokości 2250 m n.p.m., Wiesio jest dostępny.
I w tak dobrych nastrojach opuszczamy Tatry. Za nami kolejna udana wycieczka.
Andrzej Koczur
.