Pomysł zdobycia Rysów zimą narodził się dobrych kilka lat temu. Coś zawsze krzyżowało nam plany. Postanowiliśmy, iż razem z Tomkiem i Andrzejem spróbujemy nie w weekend, a w środku tygodnia.
Prognozy wskazywały najlepszą pogodę i warunki w godzinach popołudniowych.
Droga do Zakopanego zleciała nam szybko, choć miejscami było bardzo mglisto. Na parkingu na Palenicy Białczańskiej byliśmy stosunkowo późno, bo około ósmej rano. Kupiliśmy bilety wstępu do Tatrzańskiego Parku Narodowego i ruszyliśmy czerwonym szlakiem w stronę Morskiego Oka.
Mieliśmy za sobą pół godziny marszu i okazało się, że zapomniałem w samochodzie kasku. I co w takim wypadku? W tył zwrot i z powrotem na parking…
Na trasie do Morskiego Oka nie było takich tłumów, do jakich zdążyliśmy się już przyzwyczaić i nawet wyszło słońce, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Przystanąłem sobie na Włosienicy, aby podziwiać Mięguszowieckie Szczyty. Zdecydowanie lubię widok z tego miejsca.
W schronisku ogrzaliśmy się i zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek. Była herbatka, kanapki, jajecznica i coś słodkiego. Nie było tu zbyt wiele osób. Posileni wbiliśmy pieczątki do książeczek i udaliśmy się w kierunku Czarnego Stawu pod Rysami. Samo podejście pod staw wymagało założenia raczków lub raków. Miejscami było twardo i ślisko.
Było mgliście, a szczyty schowały się w chmurach.
Przeszliśmy po tafli zamarzniętego stawu na drugi brzeg.Sprawdziliśmy sprzęt, założyliśmy kaski, dopięliśmy raki i zaczęliśmy wspinać się w górę. Była jedynka lawinowa, a szlak był przetarty. Co jakiś czas prószył bardzo drobny śnieg. Wspinaliśmy się w górę po widocznych śladach. Stok robił się coraz bardziej stromy. Musieliśmy porządnie i mocno pracować rakami i czekanami.
Tomek z Andrzejem bardzo szybko nabierali wysokości. Ja musiałem robić sobie przystanki na cykanie fotek… Przyjemnie było popatrzeć na oba stawy i miniaturkę schroniska z góry.
Uzupełniliśmy płyny i dalej stromo w górę. Przed nami pojawiła słynna „rysa”, a to oznaczało, że będzie jeszcze bardziej stromo i trudniej. Idąc w górę spotkaliśmy kilku taterników, schodzących na dół. Mówili, iż pogoda na szczycie jest bardzo dynamiczna i zmienna. Śnieg, słońce, chmury, czyli ciekawie.
Przyznaję, że plan był taki, aby być na szczycie wczesnym popołudniem. Wtedy miało być okno pogodowe. Dotarliśmy do łańcuchów i… nie były zasypane śniegiem. Stąd już tylko kilka kroków i wleźliśmy na Dach Polski. Udało się !!! Na dodatek słonko świeciło a pomiędzy szczytami przelewało się morze kłębiastych, białych chmur. To był zdecydowanie piękny widok. Podziwialiśmy i delektowaliśmy się tymi widokami. Wysoka, Ciężki Szczyt, Kończysta, Gerlach, Niżne Rysy, Lodowy Szczyt, Krywań i wiele innych – to wszystko widzieliśmy z Rysów.
Na Rysach byliśmy w pięć osób. Schodziliśmy jako ostatni zdobywcy dachu Polski tego jakże pięknego i udanego dnia. Zbliżał się zachód słońca i wieczór. Pięknie było.
W schronisku byliśmy po osiemnastej. To była bardzo udana wyprawa. Dzięki Tomku! dzięki Andrzeju! Do kolejnej wyprawy, a gdzie? Hmmm… to się okaże…
Łukasz Lasicz