Po raz kolejny studia, praca i inne sytuacje losowe mocno zmniejszyły naszą ekipę wyjazdową. Zaledwie cztery osoby wybrały się w ten weekend, aby wejść na kolejny szczyt Beskidu Śląsko-Morawskiego – Skalkę. Od kilku lat sukcesywnie poznajemy kolejne rejony tego rejonu Beskidów, który choć położony po drugiej stronie granicy jest całkiem blisko…
Z Bielska-Białej wyjechaliśmy dość późno, bo o 9 rano i przez Cieszyn skierowaliśmy się do Mostów koło Jabłonkowa. Po niespełna godzinie byliśmy u celu i mogliśmy rozpocząć górską wędrówkę.
Zgodnie z informacją uzyskaną od spotkanych gospodarzy, szlak miał być słabo przetarty i najdalej udało się ostatnio dojść do Kycery przed Skalką. Pomyśleliśmy sobie, że to nas nie powstrzyma, zwłaszcza, że sporo osób spotkaliśmy dzisiaj na szlaku.
Szlak przecierało kilku czeskich turystów, z kolei po naszych śladach dzielnie maszerowała większa grupa dzieci z dwoma opiekunami. Na trasie jak to zwykle zimową porą nie mogła się obyć bez wrzucania do śniegu, „aniołków” i bitwy na śnieżki. W ten sposób dotarliśmy w okolice schroniska pod Skalką. Na ostatnie 300 metrów przejęliśmy torowanie od Czechów, którzy już byli mocno zmęczeni, a wierzcie mi – było co przecierać.
W chacie pod Skalką spędziliśmy przeszło godzinę delektując się Kofolą, napojem charakterystycznym dla naszych sąsiadów.
W drodze powrotnej okazało się, że tak duża grupa turystów doskonale przetarła szlak i naprawdę przyjemnie schodziło się do Mostów koło Jabłonkowa.
Do Bielska-Białej wróciliśmy po 16-tej.
SB
.