Chciałbym w kilku słowach opisać nasz ostatni górski wypad.
Wraz z Wilhelmem i Wieśkiem postanowiliśmy odwiedzić miejsca, w których nie byliśmy do tej pory. Naszym celem były przede wszystkim następujące szczyty: Słonny (płd-wsch) 668 m n.p.m., Słonny (płn-zach) 668 m n.p.m., Jaworniki 909 m n.p.m., leżące w Górach Sanocko-Turczańskich oraz Trohaniec 939 m n.p.m., Łopiennik 1069 m n.p.m. i Wołosań 1071 m n.p.m. w Bieszczadach Zachodnich.
Nocą wyjechaliśmy na wschód i po kilku godzinach dojechaliśmy do Sanoka. Zapowiadał się całkiem ładny dzień, choć według prognoz miały być przelotne opady. Wypiliśmy kawkę na stacji benzynowej i ruszyliśmy w stronę przełęczy. Serpentynami dojechaliśmy na Przełęcz Przysłup leżąca na wysokości 620 m n.p.m. Małe śniadanko i w dobrych nastrojach wyszliśmy aby zdobyć dwa szczyty o nazwie Słonny.
Trasa nie należy do najciekawszych. Jest mało widokowa. Wiedzie przez las, aż do szczytów. Dość szybko zdobyliśmy oba szczyty. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie z banerem PTT i wróciliśmy do samochodu.
Zjechaliśmy w dół serpentynami do wioski Żłobek. Spacerkiem między ostatnimi domostwami wędrowaliśmy podziwiając okolicę. Jest tam całkiem przyjemnie i ładnie. W pewnym momencie doszliśmy do lasu, gdzie ścieżka prowadziła ostro w górę. Tak doszliśmy do Jaworników 909 m. Jest najwyższym szczytem w polskiej części Gór Sanocko-Turczańskich. Nie było widoków gdyż jest zalesiony. Przez Jaworniki biegnie kontynentalny dział wód. Po powrocie do Żłobka naszą uwagę przykuła niewielka, ale piękna drewniana budowla. To XIX-wieczna Cerkiew Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Warto zatrzymać się i obejrzeć, gdy będziecie w tych okolicach.
Pogoda tego dnia była dla nas całkiem, całkiem miła. Po krótkiej rozmowie zdecydowaliśmy, iż jedziemy dalej, w Bieszczady Zachodnie, a konkretnie do wioski Lutowiska. Bardzo chciałem znaleźć się w Paśmie Otrytu i odwiedzić Chatkę Socjologa, o której słyszałem od kilku osób. Uzupełniliśmy płyny, coś przekąsiliśmy i zielonym szlakiem podążyliśmy w stronę Trohańca i owej chatki. W początkowej fazie szlaku jest kilka całkiem ładnych polanek, z których rozciąga się widok na Bieszczady. Przeważająca część szlaku wiedzie przez las. I tak dotarliśmy do Trohańca, gdzie stoi drewniany krzyż. Tradycyjnie popstrykaliśmy fotki i podreptaliśmy do socjologów. Na miejscu było cichutko i spokojnie. Odpoczywało raptem kilka osób. Sama chatka przypomina mi nieco bacówki na Krawcowym Wierchu i na Rycerzowej. Posiedzieliśmy na skraju polanki, na ławeczce dłuższą chwilę. Jest tam niezły widoczek. Nieco już zmęczeni wolnym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną do Lutowisk.
Udało się ! Plan na ten dzień zrealizowaliśmy w stu procentach.
Pod wieczór dojechaliśmy do Cisnej na obiadokolację a następnie do Dołżycy do gospodarstwa Zielony Ruczaj, gdzie nocowaliśmy. To bardzo ładne i przyjemne miejsce i gospodarze są tu bardzo mili. Tradycyjnie wieczorem podsumowaliśmy nasze zdobycze przy małym co nieco …
W niedzielę po śniadaniu wyszliśmy z Dołżycy, aby po około dwóch godzinach zdobyć Łopiennik. Po drodze minęliśmy pomnik stojący w miejscu dawnej greckokatolickiej cerkwi Pod wezwaniem św. Mikołaja, zniszczonej w czasie Akcji Wisła w 1947 roku. Cała trasa wiodła czarnym szlakiem przez las.
Został nam do zdobycia jeszcze jeden szczyt tego dnia, ale w ramach odpoczynku wstąpiliśmy na oranżadę do Bacówki pod Honem. Z miejscowości Żubracze wyruszyliśmy na ostatni szczyt tej eskapady. Naszym celem był Wołosań. Początkowo musieliśmy przedzierać się przez gigantyczne kałuże, a w zasadzie fragmenty zalanego szlaku. Następnie lasem szliśmy około dwie godziny do szczytu. Trasa choć prowadzi przez las, to jest zróżnicowana i ciekawa.
Po południu moczyliśmy nogi w lodowatym strumieniu we wsi Żubracze. Odpaliliśmy kuchenkę polową i zjedliśmy ze smakiem coś na kształt obiadu. Moczenie nóg w zimnej górskiej wodzie to był bardzo dobry pomysł. Lepiej się prowadziło samochód i wracało do domu. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy cerkwi pw. Opieki Matki Bożej w Komańczy oraz przy cerkwi św. Onufrego w Wisłoku Wielkim.
Zadowoleni i szczęśliwi wróciliśmy do domów w niedzielę późnym wieczorem .
Dziękuję Wam Wiluś i Wiesiek !
Łukasz Lasicz