Kolejny spontaniczny wyjazd w stylu: w środę decyzja, w czwartek plan i logistyka, w piątek dogranie tras i z piątku na sobotę o 4 w nocy ruszamy na spotkanie kolejnej górskiej przygody. Wyruszyłyśmy w czwórkę, w składzie: Kasia, Bożenka, Jadzia i ja. Miała być najpierw Wielka Kopa w Górach Izerskich (bo dalej od Bielska), a potem Śnieżka, ale prognozy pogody skłoniły nas do zmiany planów. Jak się okazało, to była doskonała decyzja.
Sobota: około 9.50 startujemy niebieskim zimowym szlakiem spod Świątyni Wang na Śnieżkę. Ruszamy przez las uśpioną jeszcze drogą, która pnie się bardzo łagodnie w górę. Po około pół godzinnym marszu zdziwienie. Po raz pierwszy w Parku Narodowym zdarzyła nam się kontrola biletów. Oczywiście mamy, ale co innego mieć, a co innego pamiętać gdzie się go włożyło, nie ma zmiłuj się, trzeba znaleźć i pokazać. Dochodzimy do Polany, gdzie słoneczko zaczyna nam się chować za chmury, ale wierzymy że wróci do nas, a wiara jak wiadomo czyni cuda … Na Kozim Mostku niebieski szlak odbija w prawo i stąd 45minut zajęłoby dojście do schroniska Samotnia, ale nie ma sensu nim iść, bo część szlaku jest zimą zamknięta ze względu na zagrożenie lawinowe. Widać wąską przedeptaną ścieżkę do Domku Myśliwskiego, ale usłużny turysta informuje nas, że nie warto podchodzić, bo i tak zamknięty i trzeba będzie zawrócić. Na Kozim Mostku trzeba odbić w lewo i niby poza szlakiem, ale wyraźnie przedeptaną ścieżką „na Śnieżkę” kierujemy się na grań w stronę schroniska Strzecha Akademicka. Jeszcze raz po drodze kusi nas tabliczka, żeby odbić do Samotni. Wszyscy, którzy chodzą po górach wiedzą, że 5minut na szlakowskazie to ściema i najpewniej ktoś dla żartu zdrapał 1. Porzucamy pierwszy zapał podejścia nad Mały Staw, bo Śnieżka woła i szkoda nam czasu. Idziemy dalej poza szlakiem przez las do Strzechy Akademickiej, a pogoda coraz bardziej się pogarsza i widoczność staje się żadna. Stwierdzamy, że najwyższa pora żeby zrobić sobie przerwę na ogrzanie, ciepły posiłek i przetrwanie tej śnieżnej zawieruchy. Decyzja okazuje się strzałem w dziesiątkę, bo po pół godzinie zastajemy na zewnątrz inny świat: niebieskie niebo, piękne widoki pełne oślepiające wręcz słońce. Szczęśliwe ruszamy w stronę Spalonej Strażnicy, ale w tej aurze trudno nie zatrzymywać się i nie robić zdjęć. W końcu Spalona Strażnica i dalej prosto do Domu Śląskiego. Niby prosto, ale fatalnie się idzie w kopnym śniegu, kiedy na dodatek mroźny wiatr zacina śniegiem w twarz. Za to Śnieżka raz po raz, to się odsłania w całej okazałości, to znów chowa się w chmurze. Szkoda czasu na kolejną przerwę, w sznureczku wielu ochotników ruszamy na szczyt, żeby złapać okienko pogodowe i nacieszyć się jak najlepszą widocznością. Na szczycie bajka, ale na chwilę znów przykrywa nas chmura i robi się bardzo zimno. Po obowiązkowych fotkach dokumentujących zdobycie kolejnego szczytu KGP pora na odwrót. Stromo i ślisko więc bez raczków ani rusz, ale na zejściu znowu bajka i niesamowite widoki. W schronisku szybkie pieczątki i rozdzielamy się. My z Kasią z Przełęczy Pod Śnieżką na Kopę i zjazd kolejką do Karpacza (kolejka czynna do 16.00), a Bożenka z Jadzią zejście pod Wang tą samą trasą. To był cudowny dzień ze spełnionym małym marzeniem o zimowej Śnieżce zdobytej najbardziej malowniczym szlakiem.
Niedziela: w planach Wielka Kopa w Górach Izerskich. Padający od rana śnieg i szaro-bury poranek nie zachęcają do wyjścia na szlak, ale plan trzeba zrealizować. Zostawiamy samochód na małym leśnym parkingu przy Osiedlu Podgórze i z Rozdroża pod Wysokim Kamieniem od razu ruszamy dość stromo czerwonym szlakiem przez las. Parę minut przed 10 jesteśmy pod schroniskiem na Wysokim Kamieniu, ale zamknięte na głucho i tylko wywieszona tabliczka informuje nas, że powinno być otwarte od 10. Idziemy zupełnie same i dopiero na Rozdrożu pod Zwaliskiem z radością spotykamy „żywe dusze”. Za chwilę kolejna niespodzianka, spotykamy Elę, którą znamy ze wspólnych wycieczek. Nie ma to jak spotkać kogoś znajomego gdzieś między rozdrożami w Górach Izerskich. Mijamy Kopalnię kwarcu „Stanisław” i nagle na szlaku robi się tłoczno. To z lewej, to z prawej mija nas mnóstwo osób na nartach biegowych, a my nie mając innej drogi środkiem między nimi, uważając jednocześnie żeby nie rozdeptać im śladów i tak aż do Rozdroża pod Izerskimi Grabami. Tu żadnej wzmianki o Wielkiej Kopie – najwyższym szczycie Gór Izerskich, ale przy tabliczce Szklarska Droga trzeba skręcić czerwonym szlakiem w las. Od tego momentu musimy się pilnować. Wiadomo, że za około 20 minut musimy porzucić czerwone znaki i na czuja poza szlakiem znaleźć cel naszej dzisiejszej wędrówki. Znajdujemy punkt oznaczony na mapie i pojedyncze ślady, jakby ktoś na chwile zboczył w las. Wiemy, że możemy iść dalej do wiatki i że stamtąd powinno być lepiej przedeptane, ale szkoda nam tracić w dwie strony około 40minut. Postanawiamy z nawigacją GPS w śniegu po kolana zabrać się za przecieranie skrótu. W końcu docieramy na Wielką Kopę. Szczytu nie widać, ale tabliczka informuje nas, że cel zdobyty. Satysfakcja znacznie większa ze znalezienia niż ze zdobycia. Zmęczone fatalnymi warunkami i ciągle padającym mokrym śniegiem ruszamy w drogę powrotną rozmyślając czy zastaniemy schronisko otwarte czy dalej zamknięte na głucho. Na szczęście jednak Wysoki Kamień otwarty. W ciemnym i ponurym wnętrzu udaje się zdobyć niezbędne pieczątki i teraz marzymy już tylko o tym, żeby w końcu znaleźć się w samochodzie i bezpiecznie wrócić do domu. Wszystkie zgodnie przyznałyśmy, że niepozorna Wielka Kopa zmęczyła nas o wiele bardziej niż sobotnia „królowa Karkonoszy”. Warunki w drodze powrotnej były fatalne, całą drogę padał deszcz więc nasz wielki podziw dla Kasi, że nie zasnęła nam po drodze ze zmęczenia i szczęśliwie dowiozła nas do domów. Mam nadzieję, że kwiecień pozwoli nam zdobyć wspólnie kolejne szczyty i podzielić się z Wami wrażeniami.
Do zobaczenia na szlaku!
GŻ