Starostyna, Pikuj (Bieszczady Wschodnie, Ukraina) – wyprawa trekkingowa – 25-26 maja 2019 r.

Jak mówi staropolskie przysłowie „Komu w drogę, temu czas”, a w naszym przypadku raczej kijki i tak wszyscy razem z przewodnikiem Janem Nogasiem na czele 34-osobowej grupy górskich zapaleńców, wyruszyliśmy w kolejną przygodę tym razem w Bieszczady Wschodnie na Ukrainie, chcąc zdobyć szczyty Starostyny (1229 m n.p.m.) oraz Pikuja (1408 m n.p.m.)
Dobrą atmosferę tego wyjazdu wyczuwało się już na bielskim parkingu, gdzie spotkali się m.in. uczestniczy zeszłorocznych wyjazdów na Starostynę, Pikuja, Howerlę, Borżawę, Bliźnicę i Pertosa, wspominając swoje przeżycia z tych wyjazdów i marząc o kolejnych nowych przygodach. W naszej grupie znalazło się kilka osób, które po raz pierwszy jechały na Ukrainę i nie mogły się już doczekać, aby być na miejscu i zmierzyć się z bieszczadzkimi szlakami wschodniej Ukrainy. Tuż po godzinie 22:00 wyjechaliśmy z Bielska Białej i prawie z prędkością światła (z pozdrowieniami dla naszego sympatycznego kierowcy) znaleźliśmy się na granicy polsko-ukraińskiej, zatrzymując się na krótki postój na autostradzie i zabierając po drodze sympatycznych przewodników naszego wyjazdu Marka Kusiaka i Wojciecha Pająka, którzy prowadzili nas po stronie ukraińskiej. Odprawa paszportowa przebiegła równie szybko jak nasza dalsza droga z granicy w kierunku Przełęczy Użockiej (853 m n.p.m.), która oddziela Bieszczady Zachodnie od Wschodnich.
Ciekawostką jest, że w 1905 r., ówczesne władze Austro-Węgier wybudowały strategiczną militarnie i jedną z najpiękniejszych linii kolejowych, łączących Użhorod z Samborem, Lwowem i Przemyślem. Linia kolejowa poprowadzona została ostrymi serpentynami, które ostro schodzą w dolinę, a jadąc pociągiem możemy podziwiać liczne wiadukty i tunele.
Po zatrzymaniu się autokaru na Przełęczy Użockiej, szybkim przebraniu i śniadanku oraz po kilku wstępnych słowach naszego głównego przewodnika na trasie wycieczki Marka Kusiaka, ruszyliśmy na Starostynę. „Verkhovynskyi Vododilnyi Khrebet Polonyna Runa” to mapa, która pomoże nam zdobywać kolejno poszczególne mniejsze szczyty tej części Zakarpackiej Ukrainy i Połoniny Równej. Ranek przywitał nas mgliście i troszkę chłodno, ale to nas nie przestraszyło. Kolorowy wąż niezrażonych pogodą górołazów, wił się pomiędzy zielonymi trawami Ukrainy, aż w końcu zaczęliśmy nieśmiało nabierać wysokości. W tym miejscu należy wspomnieć, że z „Wielkim Błotem” już na samym początku naszej trasy zaprzyjaźnili się wszyscy jej uczestnicy. Podchodząc pod pierwsze z niższych szczytów Pereiba (1018 m n.p.m.) i Blyzhnia (1040 m n.p.m.) mieliśmy okazję troszeczkę się powspinać na prawie pionowym liściastym nachyleniu, które dostarczyło nam pierwszych czerwonych wypieków na roześmianych twarzach. Było dane nam zmierzyć się z ukraińską dżunglą, która łaskawie po jakimś czasie pozwoliła przemierzać dalszą drogę na szlaku. Hmm… szlak… tak… gdzieś był, jednak zgodnie z tym co mówił nasz przewodnik Marek różnie to bywa w tym zakątku Ukrainy. Znaki owszem były, ale w formie mocno oszczędnościowej, dlatego nieskazitelna orientacja w terenie naszego przewodnika Marka była tu wysoko oceniania przez wszystkich uczestników wycieczki. Podążaliśmy wśród wysokich drzew liściastych i iglastych, które pewnie dziwiły się, co ci ludzie tutaj robią, skoro tu wszystko tak ładnie przez nas zarosło? I tak doszliśmy do miejsca, gdzie wszyscy się zastanawialiśmy dlaczego nikt nie wziął sanek lub innego ustrojstwa, które pomogłoby szybko zjechać ostro w dół, raz a porządnie! Schodząc trzeba było zachować ostrożność, o którą apelowali nasi przewodnicy i mieli rację, ponieważ przez nieuwagę można było zaliczyć dość szybki i bolesny zjazd, wiadomo na czym… Trzymając się wszystkiego bezpiecznie zeszliśmy na dół i dalej kierowaliśmy się przez Kruhle (981 m n.p.m.) i Przełęcz Kut (935 m n.p.m.), gdzie naszym oczom ukazała się rozległa zielona polana. Niestety nisko zwieszone chmury i mgła skuteczne ograniczały nam wymarzone widoki. Trudno… idziemy dalej HEY! na Strostyne. Mijamy kolejne szczyty w tym dźwięczny Kińczyk Hnylski (1115 m n.p.m.) i Drohobytsky Kamin (1186 m n.p.m.). Tutaj jesteśmy już na prostej na Starostynę. Gdy dochodzimy do celu naszej wędrówki mgła i chmury nie odpuszczają. Jesteśmy na 1229 m n.p.m. i wyżej już dzisiaj nie wejdziemy. Cieszymy się wszyscy, że pomimo trudów naszej podróży zdobyliśmy szczyt Starostyny. I jak na zawołanie wiatr przegania gęste chmury i naszym oczom choć na chwilkę ukazują się piękne zakarpackie doliny z malowniczymi wioskami i świecącymi z oddali dachami cerkwi. A jednak cuda się zdarzają… Po grupowej fotce z naszym nieodłącznym banerem PTT, odpoczynku i krótkim popasie postanowiliśmy podzielić się na dwie grupy. Jedna grupa wraz z przewodnikiem Wojtkiem zeszła ze Starostyny do wsi Libuchora, a druga (w której zostałem) kontynuowała wyprawę w kierunku Przełęczy Ruski Put (1217 m n.p.m.) z charakterystycznym białym krzyżem.
Pierwsza grupa po zejściu do wioski mogła szybciej zobaczyć jak wygląda prawdziwe życie w górach. Błotniste drogi i drewniane chaty to w dalszym ciągu nieodłączny element ukraińskiego krajobrazu. Błąkające się wolno krowy i pasące się konie przyglądały się naszym wędrowcom z takim samym zdziwieniem.
Druga grupa kontynuowała wyprawę idąc do przełęczy, a pogoda zdecydowanie się poprawia. Widoki zapierały dech w piersiach. Zaliczamy kolejne szyty Zhurovka (1226 m n.p.m.), Lystkovania (1248 m n.p.m.) i przy wietrznej pogodzie dochodzimy do Przełęczy Ruski Put (1217 m n.p.m.). Przed nami wspaniały Wielki Wierch (Velykyi Verkh, 1309 m n.p.m.), ale dzisiaj na niego nie wejdziemy. Choć bardzo nas kusiło. Z przełęczy oglądamy wspaniałe małe wioseczki poupychane w dolinach wsi Roztoka, Kicherny, Perekhresnyi. Dostrzegamy szczyt Ostrej Góry (Ostra Hora, 1404 m n.p.m.) znajdujący się na zakarpackiej stronie Ukrainy. Czas ucieka, robi się późno i nasz przewodnik Marek rzuca komendę, że czas schodzić do wsi Libuchora (Lybokhora). Kiedy powoli zmniejszamy pułap i wchodzimy w linię lasu, a następnie jesteśmy już we wsi to każdy z nas ma wrażenie, że cofnął się w czasie. Wioska jest śliczna i malownicza. Pomiędzy rozsypującymi się starymi chałupinami, w których mieszkają jeszcze ludzie, stoją już nowe kolorowe domy. Między okiennicami można wypatrzeć obrazy, które tam wiszą lub są namalowane bezpośrednio na ścianie i przedstawiają sielski krajobraz, sarenki, jelonki lub inne leśne zwierzęta. Niektóre domy pomalowane są na niebiesko, a inne mają kolorowe wzorki w kształcie pełzającego płaza. Wszędzie widzimy pasące się konie i krowy. Dzieci beztrosko biegające po wiosce i witające się z nami, czekając pewnie na jakąś słodką niespodziankę. My tym czasem żwawo przechodzimy kładką przez rwącą rzekę i drogą dochodzimy do swojego autokaru. Tam wita nas pierwsza grupa, która do autokaru dotarła wcześniej i tak wszyscy razem popadamy w spokój wsi w której jesteśmy, odpoczywając w pobliskiej przydomowej knajpce. Zanim ruszymy musimy jeszcze grzecznie poczekać, aż Pan Kierowca będzie mógł z powrotem zasiąść za swoją kierownicą przenoszącego nas w czasie i otaczającej rzeczywistości autokaru. W związku z tym wykorzystujemy ten czas na wspólną integrację. Wieczorem delektujemy obiadem i odrobiną luksusu w naszym hotelu w miejscowości Hukliwe (Huklyvyi). Prysznic i czyste łóżko nic więcej nam nie potrzeba. Tak zmęczeni, ale szczęśliwi kończymy dzień pierwszy.
Następnego dnia rano za okna niepewnie świeci słoneczko, ale wszyscy jesteśmy dobrej myśli, że będzie ciepło i „warun” sprzyjający naszej dzisiejszej wyprawie na Pikuj 1408 m n.p.m. Po sytym śniadaniu: omlet, kiełbaski, salami, ogóreczek, chlebek, herbatka i wymeldowaniu się z hotelu wsiadamy do autokaru i HEY! nowa przygodo. Jedziemy do Latorki (Laturka), skąd będziemy podchodzić prosto do celu. Wysiadając z autokaru jest ciepło i świeci piękne słońce. Nie pozostaje nam nic innego jak zakasać nogawki w długich spodniach i w drogę! Strome podejście wita nas już na początku naszej wędrówki. Dobra rozgrzewka nigdy nie jest zła, a przynajmniej można szybko spalić kalorie złapane na śniadaniu. Podchodzimy w błocie, ale z uśmiechami na twarzy. Kiedy wychodzimy z lasu naszym oczom ukazuje się cudowna zielona polana, którą już w poziomie podążamy w kierunku Pikuja. Zatrzymujemy się na odpoczynek oraz sweetfocie z widokiem na rozległe doliny i nasz cel Pikuj. Przed atakiem szczytowym przewodnik Marek informuje nas, że podejście jest krótkie lecz intensywne. Cóż to dla nas, starych wyjadaczy… Atakujemy. Rzeczywiście było krótko i intensywnie. W mojej ocenie przyzwoite 40 do 50 min. spokojnego podchodzenia 🙂 Na szczycie czekały na nas widoki w kierunku Borżawy, Ostrej Góry oraz polskich Bieszczad i na Tarnicę, którą później za krzaków pokazał nam przewodnik Marek podczas zejścia w krętych leśnych dróżkach. Każdy robił sobie zdjęcie z kilkumetrowym betonowym obeliskiem postawionym tu przez Czechów, pamięci pierwszego prezydenta Czechosłowacji Tomasa Garrigue Masaryka. W następstwie zmian politycznych pomnik został zniszczony przez sowietów. Robimy grupowe zdjęcie PTT i po beztroskim pląsaniu po szczycie Pikuja ruszamy w dół. Schodząc zaliczamy jeszcze szczyty Prypir i Ostry Wierch, gdzie spędzamy dłuższą chwilę ciesząc się jak dzieci i skacząc po niesamowitych formach skalnych. Zejście do wsi Libuchora (Lybokhora), szybki obiad na trasie i powrót autokarem do Polski, kończy naszą piękną przygodę Bieszczadzkimi szlakami Wschodniej Ukrainy. Granicę mijamy równie szybko i o godz. 3:00 nad ranem w Bielsku-Białej rozespani i szczęśliwi rozjeżdżamy się po domach.

Przemo Waga
.

nasza grupa na szczycie Pikuja

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2019. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.