Tak, wiem. Kto bowiem czyta te nasze relacje tak naprawdę? Ci, co zaniemogli, a wiedzą, co może w trawie piszczeć, więc warto zaglądać do galerii zdjęć, a więc i w relacje, admiratorzy, którzy z pełną odpowiedzialnością kliknęli na Facebooku: „lubię to” ;-). I może nie warto zwracać enty raz uwagę na tzw. „oczywiste oczywistości”, w zachwycie piać peany na cześć organizatorów wycieczki, ale w sumie w tych naszych czasach kryzysu to tego, co dobre nigdy nie za wiele, więc – niech będzie.
I tak żadna relacja, nawet najbłyskotliwsze wirtualne przekazy nie są w stanie ogarnąć tego, co można przeżyć i zobaczyć w trakcie wycieczek Oddziału. Tu spoglądam w kierunku jakże oszczędnego w słowach, a przy tym bardzo soczyście oddającego rzeczywistość oddziałowego Kolegi Darka, z myślą o tym, co się da, a czego się nie da wyrazić słowami i że niektóre opowieści to czysty majstersztyk – kto wie o co chodzi ten wie, a kto nie – niech rusza z nami… Jedno jest pewne – to trzeba przeżyć, tego się nie da opowiedzieć (jakkolwiek warto próbować) ;-). Niniejszym po intrygującym wstępie zapraszam gorąco na kolejne wycieczki oddziałowe.
Ostatniej niedzieli wybraliśmy się w dziewięć osób, pomimo pogody co zmienna jest jak kobieta, do Czech i na Słowację, w pasmo Jaworników. Towarzystwo jak zwykle doborowe było okazją do nawiązania nowych znajomości. Jechaliśmy około dwóch godzin do miejscowości Podtate, skąd wyruszaliśmy.
Niebieski szlak początkowo wiódł asfaltowym traktem, którym dotarliśmy do pensjonatu Jawornik. Chwilę później zatrzymaliśmy się na postój. Brak wyczekanej przez uczestników zupy cebulowej wynagrodził tradycyjny smażony ser w duecie z frytkami. Kolega Dariusz w międzyczasie (poszukując alternatywy) eksplorował pobliski teren, potem jednak również dotarł do nas, do obozu pierwszego.
Jako, że czas nie ma w naturze nic ze wspomnianego apetycznie ciągnącego się sera, z nowymi siłami udaliśmy się na przełęcz Gezow, skąd czerwonym szlakiem wspinaliśmy się (jakkolwiek zdecydowanie niewyczynowo) malowniczą połacią łąki ku krzyżowi na Wielkim Jaworniku, najwyższym w całym paśmie Jaworników. Na Wielkim Jaworniku wpisaliśmy się do kajecika pozostawionego wędrowcom w skrzyneczce po to, by wpisali się „dla potomności”. Wędrujący już od jakiegoś czasu z nami Szymon H. formalnie zasilił szeregi Oddziału, odbierając na szczycie legitymację klubową oraz uścisk dłoni Prezesa.
Przerzedzone krzaki borówek, dojrzale rozkwitłe polne kwiaty, ogólna rześkość wyczuwalna w powietrzu… Może to zbyt wcześnie by myśleć o jesieni, jednak i takie wrażenie pojawiało się w myślach.
Tymczasem w dalszym ciągu spokojnie przemierzaliśmy szlak, mijając kopczyki usypane z kamieni przez turystów na okoliczność spełnienia się marzeń – oby i te usypane przez nas przyniosły miłe niespodzianki… Usłany błotem czerwony szlak zaczął podnosić się i opadać, las kusił zapachem grzybów, w oddali słychać było odgłosy pilarzy. Z pewnymi sukcesami w postaci paru maślaków i prawdziwków dotarliśmy na Butorky, następnie na Sedlo pod Hrivcowom i po odpoczynku na ławeczce na przełęczy pod Lemesnou schodziliśmy do Velkych Karlovic.
Nie był to koniec górskiej wędrówki, bowiem przejechaliśmy stamtąd kilkanaście kilometrów na przełęcz Bumbolky, położoną na granicy Czech i Słowacji, skąd dwójka uczestników wyskoczyła szybko czerwonym szlakiem na Korytovo i do Chaty pod Kminkiem, aby zdobyć ostatnie potwierdzenie do Międzynarodowej Odznaki Turystycznej BESKI(Y)DY.
Wróciliśmy do Bielska-Białej prawie zgodnie z planem, cali i zdrowi, pełni nowych wrażeń. Ale dobrze znany „zew szwendaczy” już niebawem da o sobie znać… 😉
Aneta W.
.